MAGDALENA KUBASIEWICZ • „WIGILIJNY PECH”


Kiedy święta nie są ani rodzinne, ani ciepłe, tylko poczucie humoru pozwala je przetrwać…

Diana Dąbrowska, zwana DiDi, ma wigilijnego pecha. Zawsze w okresie świąt Bożego Narodzenia dochodzi do mniejszej lub większej katastrofy. Wszystkie nieszczęścia, których w swoim życiu doświadczyła, zdarzyły się właśnie wtedy. Najbliższa Wigilia zapowiada się na wyjątkowo okrutną dla DiDi, bo nie dość, że los nie odpuszcza, to jeszcze chłopak właśnie zostawił ją na lodzie, a na domiar złego w pierwszy dzień świąt ma się odbyć ślub jej młodszej siostry, na którym pojawi się sama. Co jeszcze może pójść źle?

____________________

Wiem, że sporo osób uznaje świąteczne książki za pewien rodzaj kiczu. Ot, przewidywalne fabuły, czasem średnie wykonanie. Ale, nie będę ukrywać, ja lubię wprowadzać się w odpowiednią atmosferę poprzez literaturę! I nie wstydzę się przyznać — bożonarodzeniowe historie są naprawdę fajne, choć łatwo przypuszczać dalsze losy bohaterów oraz same zakończenia. W tym roku postanowiłam dać szansę Magdalenie Kubasiewicz. Wcześniej nie miałam styczności z tą pisarką, a przepadam za  poszerzaniem horyzontów, więc z ciekawością zasiadłam do lektury. Kubasiewicz próbuje swoich sił w różnych gatunkach, głównie w fantasy, jednak, jak widać, także powieści obyczajowe są w zasięgu jej zainteresowań. Co wyszło? Ano, całkiem porządna książka. Zupełnie trafiona dla koneserów fabuł lekkich, lecz równocześnie niebanalnych. Spędziłam nad „Wigilijnym pechem” kilka przyjemnych, pozbawionych tytułowego pecha wieczorów! Chyba tego mi właśnie brakowało.

Edyta Maczek, z domu Dąbrowska, lubiła święta. Lubiła świąteczne ozdoby, kolędy i kiczowate figurki świętego od prezentów. Zawsze z radością ubierała choinkę, przyczepiała na drzwiach stroik, a do szyby przyklejała kolorowe gwiazdy. Lubiła kupować kalendarzyk adwentowy z czekoladkami (nieodmiennie jej silna wolna umierała po tygodniu i Edyta zjadała wszystko naraz). Lubiła kupować prezenty dla bliskich: zawsze się starała, aby trafiały w gust osoby obdarowanej, każdy upominek wybierała niezwykle pieczołowicie. Lubiła melodię Last Christmas (za co znienawidziło ją przynajmniej z trzech znajomych biorących udział w Whamageddonie) i świąteczne filmy. Nawet Świątecznego księcia, który jedną z jej sióstr przyprawiał o napady śmiechu, a drugą (jak sama twierdziła) o ból zębów, Edyta obejrzała z przyjemnością.

Co tu dużo ukrywać? Okładka od razu przyciągnęła mój wzrok. Urocza, przyprószona brokatem imitującym śnieg. Wspominam o to jako wielka miłośniczka takich wydań, bardzo cieszą oko! W tym przypadku nie mamy przewagi formy nad treścią, całość ładnie się ze sobą komponuje. Ale! Dosyć już pisania o słodkościach, gdy główną bohaterkę prześladuje fatum! Każde Boże Narodzenie zaczyna się dla niej katastrofą oraz katastrofą kończy. A teraz jeszcze „zaraża” swoje dwie siostry. Diana (zwana przez bliskich DiDi) to oś powieści, lecz należy pamiętać o jej rodzeństwie. DiDi, Irena i Edyta tworzą znakomite trio, które dostarcza czytelnikowi masę rozrywki.

Styl Kubasiewicz jest bardzo łatwy w odbiorze, książkę czyta się naprawdę szybko. Dużo w niej humoru, szczerego oraz niewymuszonego. Mimo lekkiej tematyki, „Wigilijny pech” porusza też kwestie wzruszające, ważne dla każdego człowieka. Głównie te dotyczące rodziny. Szukanie drugiej połówki, akceptacja dziecka aktualnego partnera, wspieranie się na przekór przeciwnościom. Zwłaszcza historia Edyty frapuje. Walka z córką męża, będącą owocem poprzedniego związku. Wielka nienawiść pomiędzy zbuntowaną nastolatką a macochą. Sądzę, że sporo par przechodziło przez takie kryzysy. Autorka podeszła do tematu w interesujący sposób.

Bohaterowie są niezwykle ludzcy. Nie zrobiono z nich „literackich laurek”. Przede wszystkim siostry Dąbrowskie, które są równocześnie i podobne, i zupełnie odmienne. Łączy je lojalność, dbałość o więzy rodzinne. Poszłyby za sobą w ogień, mimo różnic charakterów. Przyznaję, trochę zazdroszczę im tej relacji. Ich przygody są pasjonujące, niekiedy ciężkie, ale zawsze pokonywane z myślą o wsparciu płynącym od najbliższych. To dla mnie najmocniejszy punkt powieści — wspaniałe nakreślenie czystej miłości. Czegóż więcej pragnąć od świątecznej fabuły? Dodajmy do tego dobre wykonanie, wciągającą akcję, skomplikowane problemy. Te ostatnie sprawiają, iż z ciekawością obserwujemy losy postaci. Trudno mi się na siłę przyczepiać.

Gdy Edyta się obudziła, Igora i Izy nie było już w pokoju. Minęła dziewiąta, co wprawiło ją w irytację — planowała wstać znacznie wcześniej. Przespała dobre dziesięć godzin, a i tak czuła się zmęczona, pozbawiona wszelkiej energii. W dodatku w pokoju było zimno. Zdążyła zapomnieć, że w tym wielkim domu wiecznie są problemy z dogrzaniem wszystkich pomieszczeń, a część okien wymaga wymiany… Na przykład to w starym pokoju jej i DiDi, obecnie przez nikogo nieużywanym. Spojrzała w stronę okna i dostrzegła, że na zewnątrz pada śnieg. Normalnie by się z tego ucieszyła — być może w tym roku po raz pierwszy od dawna będą mieli białe święta — teraz jednak zapragnęła zaszyć się pod kołdrą na resztę dnia.

„Wigilijny pech” idealnie nadaje się na prezent, dla mamy lub babci. Duża czcionka ułatwia śledzenie tekstu, co nadmieniam zwłaszcza ze względu na nasze ukochane babcie właśnie! Chętnie sięgnę po inne książki autorstwa Magdaleny Kubasiewicz, chciałabym wyrobić sobie jeszcze lepsze zdanie na temat jej twórczości. Mam nadzieję, że się nie zawiodę! A wszystkim życzę bajkowych Świąt, w otoczeniu cudownej literatury. Kto wie, może znajdziecie egzemplarz „Wigilijnego pecha” pod swoją choinką? Jeśli tak, to bardzo jestem ciekawa Waszych opinii!


AUTORKA • MAGDALENA KUBASIEWICZ
TYTUŁ • „WIGILIJNY PECH”
LICZBA STRON • 320
WYDAWNICTWO • W.A.B.
ISBN • 978-83-280-7148-3

EGZEMPLARZ RECENZYJNY UDOSTĘPNIŁO WYDAWNICTWO W.A.B.  — DZIĘKUJĘ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz