CHARLES BOCK • „ALICE I OLIVER”


Czasem wydaje się, że mamy wszystko i nic nie jest w stanie zburzyć naszego szczęścia. Cieszymy się każdym momentem, zdecydowanie odczuwając, iż dobra passa będzie trwał wiecznie. Jednak los bywa nieprzewidywalny, w naprawdę okrutny sposób. Potrafi zniszczyć radość w ciągu sekundy…

Alice Culvert to kobieta spełniona. Mieszka w Nowym Jorku. Ma pasję, artystyczną duszę, urodę, wspaniałego męża, Olivera, kilkumiesięczną córeczkę. Żyje intensywnie, czerpiąc garściami. Pewna siebie, swoich atutów, czasami sprawia wrażenie narcystycznej. Myśli, że nic nie zdoła zatrzymać jej pędu, lotu z dala od wszelkich problemów. Niestety, upadek okazuje się brutalny oraz bolesny. Kobieta zaczyna się gorzej czuć, a diagnoza dobija — ostra białaczka szpikowa. Alice potrzebuje przeszczepu szpiku kostnego, natychmiastowego wdrożenia w leczenie. Ta sytuacja diametralnie zmienia całą rodzinę. Culvertowie zdają sobie sprawę z faktu, że Alice może nie dożyć dorosłości małej Doe. Na szczęście, kobieta ma wokół siebie cudowną matkę, wiernych przyjaciół, a co najważniejsze, męża. Rozpoczyna się dramatyczna walka o poprawę stanu zdrowia, która jest okupiona wieloma łzami, tragicznymi splotami wydarzeń. Oliver rozumie, iż biurokracja ma beznadziejny wpływ na ratowanie chorych, a chęć naprawy sytuacji stopniowo wpędza go w załamanie. Na obrazku pozornie idealnego małżeństwa pojawiają się rysy. Czy uda się ocalić i miłość, i życie?


Muszę się przyznać, że czasami (w porządku, często) zdarza mi się oceniać książkę po okładce. No, może nie oceniać, a wyrażać ogromną ochotę na przeczytanie danej pozycji. Tak było w tym przypadku. Gdy zauważyłam zapowiedź premiery powieści Charlesa Bocka, to niezbyt skupiłam się na treści. Szata graficzna po prostu podbiła moje serce. Mało potrzeba, aby zauroczyć człowieka. Po pierwszym wrażeniu zaczęłam zgłębiać się w sam opis, który wydał mi się na tyle ciekawy, że już zrozumiałam, iż rzeczywiście powinnam sięgnąć po tę publikację. Lektura za mną, więc jestem gotowa stwierdzić — dobry wybór. Jakoś ostatnio mam szczęście trafiać na książki związane z rzeczami ciężkimi. Tym razem tematyka krąży wokół choroby. Wyniszczającej, zdradliwej. Odrobinę obawiałam się tej lektury, natłoku poruszeń. Zechciałam zaryzykować, było warto. Chociaż dziwna „duchota” nadal mi towarzyszy.


Koniecznie muszę wspomnieć, że Charles Bock dobrze wie, o czym pisze. Jego żona, Diana Joy Colbert, przegrała walkę z rakiem krwi. Kobieta w ciągu choroby prowadziła dzienniki, gdzie marzyła o stworzeniu publikacji opowiadającej o jej przeżyciach. Niestety, nie zdążyła tego zrobić. Jednak zostawiła sporo notatek, które pozwoliły Bockowi odpowiednio poprowadzić narrację „Alice i Olivera”, pokazując różne perspektywy. Kolejnym wspólnym mianownikiem między powieścią a rzeczywistością jest malutka córeczka. Lily miała sześć miesięcy, gdy Diana została zdiagnozowana. To wszystko dodaje wiarygodności. Doskonale czuć, że autor przeszedł przez piekło. Piękny hołd złożony ukochanej kobiecie, o której ciągle pamięta.

Upłynęła następna godzina, zanim znów wpuścili go do środka. Wszystko oświetlały jasne i bezlitosne elektryczne lampy. Żona leżała zwinięta na boku, osłaniając się smętną imitacją kokonu. Jasno niebieska peruka przekrzywiła się i wyglądała groteskowo, a nawet gorzej. Alice miała zamknięte oczy, ale nie spała — dochodziła do siebie, oddychała cicho, jej tułów spowijało cienkie białe prześcieradło. Przy głowie, obok plastikowego kubka, stała nieotwarta puszka soku żurawinowego.

Bock ma skłonność do rozszerzania wątków, o dużo technicznych szczegółów, małych detali, pozornie niewiele wnoszących do akcji. Świetnie rozumiem, że mnóstwo czytelników może się poczuć znudzonych tych zabiegiem. Mnie przypadło to do gustu, głównie ze względu na kryjącą się za fikcją historią Diany. Myślę, iż pisarz pragnął nadać swojemu dziełu porządny rys prawdy. Dlatego nie warto się spieszyć w trakcie lektury, dać sobie czas, chłonąć każdą linijkę. Ja sama powolutku przechodziłam przez kolejne rozdziały, na przekór ogromnemu zainteresowaniu dalszymi wydarzeniami. Chyba troszkę bałam się zakończenia.

Bohaterowie są ludzcy. Charles Bock nie narysował laurki idealnej pacjentki, nad którą należy się ciągle litować. Alice ma trudny charakter, jednak stopniowo zaczyna wzbudzać jakiś dziwny rodzaj sympatii. Prawdopodobnie wynikający z jej braku perfekcji. Natomiast za najciekawszą postać uznaję Olivera. Nie chciałabym zdradzać zbyt wielu faktów, aby nie uprzedzać, ale jego zachowanie to szalenie interesujący portret psychologiczny człowieka cierpiącego z bliskim. Z pewnych względów nie wiem, czy dotknie Was współczucie, chociaż uważam, że również będziecie zaintrygowani. Osobiście długo biłam się z myślami w tej kwestii! Trochę żałuję, iż autor częściej skupiał się na przebiegu choroby niż życiu wewnętrznym. Mimo tego, sporo można sobie dopowiedzieć, bez zbędnej imaginacji.

„Alice i Oliver” to książka poruszająca skomplikowany temat, złożony, wprowadzająca w dość depresyjny nastrój, lecz jednocześnie potrzebna. Spodoba się osobom niebojącym się prawdziwych wzruszeń, drżenia o los bohaterów, które są w stanie znieść tę dawkę emocji. Wówczas będą zadowoleni. Bardzo dobra powieść, mimo drobnych niedociągnięć, w ogólnym rozrachunku wypada na plus.

Dzień przed planowanym wyjściem do domu Alice dostała gorączki i zarządzono kwarantannę. Wszystko stało się o wiele trudniejsze. Alice wpadła w apokaliptyczne przygnębienie; nie chciała się zgodzić na dłuższy pobyt w szpitalu, na dalszą rozłąkę z dzieckiem. Jej spotkania z Eisenstattem przebiegały w napiętej atmosferze, pełnej zniecierpliwienia i upartego braku porozumienia. Po raz pierwszy straciła cierpliwość do pielęgniarek.


AUTOR • CHARLES BOCK
TYTUŁ • „ALICE I OLIVER”
LICZBA STRON • 416
WYDAWNICTWO • W.A.B.
ISBN • 978-83-280-5064-8

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU W.A.B. ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO!


CHCECIE PRZECZYTAĆ RECENZJĘ RAZ JESZCZE?

8 komentarzy:

  1. Wszędzie widzę tą cudną okładkę, więc pewnie niedługo trafi w moje łapki!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie rozumiem tylko, gdzie to love story :) Ale ja również polubiłam ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się! Porównanie było dość nietrafione, bo cechą wspólną obu powieści jest tylko choroba. :D

      Usuń