SARI WILSON • „PATRZ, JAK TAŃCZĘ”


Balet wygląda pięknie. Smukłe ciała, delikatne ruchy, a całości dopełnia wspaniała muzyka. Jednak nie do końca zdajemy sobie sprawę z faktu, ile wyrzeczeń wymaga od tancerza jego praca. Pasja miesza się z bólem, a chęć osiągnięcia perfekcji spędza sen z powiek…

Rok 1977, Nowy Jork. Jedenastoletnia Mira jest aspirującą baletnicą. Ucieka w taniec, gdyż ma dosyć wysłuchiwania nieustannych kłótni między rodzicami. W końcu ojciec się wyprowadza, a odpowiedzialność za dom spada na barki matki Miry, wyzwolonej malarki, która nie do końca sobie z tym radzi. Młoda tancerka skupia uwagę na swoich przyszłych sukcesach. Jej mentorem (również specyficznym przyjacielem) zostaje znacznie starszy Maurice Dupont, mocno zawraca jej w głowie. Dziewczyna dostaje się do prestiżowej szkoły baletowej i wydaje się, że prawdziwa sława stoi przed nią otworem. Ale los bywa kapryśny, a Maurice pokazuje inne oblicze. Rok 2016, Ohio. Kate jest profesorem tańca w college’u. Jej poukładane życie zaczyna się psuć, gdy kobieta wdaje się w nieplanowany romans ze swoją studentką, który może poważnie zagrozić jej karierze. Na domiar złego, Kate otrzymuje dziwny list od osoby uważanej od dawna za zmarłą. Podpisany po prostu „M.”, co jednak znaczy wiele. Nadchodzi pora, aby stawić czoła demonom z przeszłości i pokonać strach paraliżujący od wielu lat…


Od wczesnego dzieciństwa uwielbiam balet i wszystko, co z nim związane. Minęło sporo czasu od kiedy sięgnęłam po książkę dotykającą tej tematyki, ale nadarzyła się okoliczność do nadrobienia zaległości. Z pewnych względów nigdy nie udało mi się zostać zawodową tancerką, aczkolwiek ciągle czerpię ogromną przyjemność z obcowania ze światem baletu, choćby za pomocą literatury. Jak tylko zauważyłam zapowiedź powieści autorstwa Sari Wilson, to wręcz automatycznie ją zamówiłam. Uwaga, opis mnie zmylił! W pozytywnym sensie. Okazało się, że taniec jest zaledwie tłem dla historii, subtelnie ukazującym swą obecność, lecz wydarzenia to przykrywają. Spodziewałam się większej dawki mojej pasji, w zamian otrzymałam świetny kawałek psychologicznego spojrzenia na utraconą niewinność. Swoją drogą, okładka absolutnie mnie zauroczyła, pięknie się prezentuje. Mimo tego, iż kojarzy się z lekkim romansem.


Akcja snuje się dość powoli, rytmicznie, nieco jednostajnie. To sprawia, że cierpliwie możemy delektować się lekturą, aczkolwiek całość została tak skonstruowana, iż na jej przeczytanie wystarczy dzień, dwa. Przypominają mi się filmy, polegające na obserwacji długich kadrów pozbawionych dialogów, a mimo wszystko nie odczuwamy znużenia, ponieważ przesuwające się obrazy trzymają w napięciu. Oto właśnie książka Sari Wilson — osobiście nie zdziwię się, gdy usłyszymy o premierze ekranizacji. Jest w tym jakaś specjalna atmosfera, trudno ubrać ją w słowa. Autorka posiada swój charakterystyczny styl, co zaskakuje, biorąc pod uwagę fakt, iż mamy do czynienia z debiutem.

Balanchine i młoda dziewczyna, a właściwie dojrzała kobieta, zbierają rzeczy. Nie ma ich wiele — on jest bez płaszcza, a ona ma tylko maleńką torebkę ze złotą klamerką, która zwisa z jej dłoni o długich palcach. Drugą rękę wsuwa pod ramię Balanchine’a. Jej oczy są jak błyskotki — duże i jasne. Nie uśmiecha się. On prowadzi ją między stolikami i kieruje w ich stronę. Potem wielki Balanchine i jego błyszcząca nimfa stają przed nimi. Balanchine kłania się Maurice’owi i zwraca się do Miry.

Tajemniczo przedstawia się narracja, prowadzona z dwóch perspektyw. Przeżycia dziewczynki i dorosłej kobiety, które się splatają i szybko zauważamy powiązania. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabuły, ale mogę nadmienić, że oglądamy przemianę Miry w Kate. Jak do tego doszło, już dowiecie się sami. Wilson naprawdę dobrze opisała napięcie targające tymi ludźmi, różnymi w obliczu minionych lat, a jednocześnie, w głębi serca — identycznymi, ciągle przerażonymi. Od Kate aż bije melancholia, doskonale widać bagaż jej tragicznych doświadczeń, pogubienie, pomimo pozornie poukładanych priorytetów.

Sari Wilson swoją wiedzę czerpała też z własnej przeszłości, gdyż była tancerką. Dzięki temu jej powieść zyskuje na wiarygodności, co wyczuje nawet laik. Przygodę zakończyła w wieku czternastu lat, przekazała Mirze realne emocje, tę radość z bycia elementem czegoś większego, euforię wynikającą z coraz lepszych rezultatów, treningów. Równocześnie obnażyła te ciemne strony baletu, o których często słyszymy w mediach, chociaż niezbyt się nad nimi zastanawiamy, podziwiając wygimnastykowane ciała na scenie, zwinne oraz eleganckie ruchy. Myślę, że teraz, po przeczytaniu tej pozycji, już inaczej będę spoglądała na te dziewczęta, jeszcze mocniej doceniając cały trud włożony w dążenie do perfekcji.

Książka Sari Wilson z pewnością spodoba się osobom, które lubią słodko-gorzkie powieści, skupiające się na życiu wewnętrznym głównego bohatera. Autorka świetnie poprowadziła akcję, wplatając interesujące wątki i ukazując skomplikowane portrety psychologiczne, wzbudzając w czytelniku ogromną gamę emocji. Lektura idealna na wolne popołudnie, spędzone w ogrodzie, przy filiżance owocowej herbaty.

Kate Randell jest osobą, która — zamiast pchać się na środek sceny, głodna spojrzeń, które ją nasycą — szuka cienia. Jej oczy wypatrują peryferii, gdzie może się ukryć, jej umysł odsuwa się od ożywionych rozmów — śmiechu, wesołości — w kierunku podstępnych malkontenckich szeptów. W bibliotece wynajduje odległe kąty z dala od okien, książki z czarno-białymi zdjęciami, zgrzytliwe czytniki mikrofilmów w piwnicach, gdzie ogląda maleńkie tancerki sprzed kilkudziesięciu lat, które płyną i podskakują na czarno-białych kliszach.


AUTOR • SARI WILSON
TYTUŁ • „PATRZ, JAK TAŃCZĘ”
LICZBA STRON • 352
WYDAWNICTWO • W.A.B.
ISBN • 978-83-280-4626-9

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU W.A.B. ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO!


CHCECIE PRZECZYTAĆ RECENZJĘ RAZ JESZCZE?

6 komentarzy: