Księżniczka de Cordina, zmęczona życiem na świeczniku, postanawia uciec na kilka tygodni.
Przemienia się w zwykłą Camillę MacGee. Zaszywa się w odludnej chacie, która należy do uderzająco przystojnego, ale wyjątkowo niesympatycznego archeologa Delaneya Caine’a. Początkowo ten mężczyzna ją drażni, z czasem odkrywa w nim jednak pociągające cechy i irytacja zmienia się w fascynację. Kiedy rodzi się między nimi uczucie, Camilla postanawia wyjawić Delaneyowi swoją prawdziwą tożsamość. Od tej pory nic już nie układa się po jej myśli…
Z jakiegoś dziwnego powodu uroiłam sobie, że poprzedni tom będzie finalnym. A tu, proszę. Niespodzianka! Znowu, i to w niedługim odstępie czasu, trafiamy do świata książąt, księżniczek oraz ich romansów. Z moich obliczeń wynika, iż już po raz czwarty. Ponownie przyznam się, czuję słabość do tej serii, mimo jej leciutkiej banalności, przewidywalności. Cóż, wszyscy mamy na sumieniu pewne „grzeszne przyjemności”, używając modnego ostatnio terminu. A lato jest idealną porą na książki miłe w odbiorze, które nie wymagają od nas ogromnej dawki koncentracji. Momentami lubię się odprężyć przy podobnej lekturze, tylko po to, aby przenieść się do miejsca, gdzie zawsze możemy liczyć na pozytywne zakończenie, uroczych bohaterów, walczących z przeciwnościami złego losu. A powieści Nory Roberts to ta „wyższa półka” romansideł. Owszem, ten dział istnieje, potwierdzam!
Zapomniała o tym, że jeszcze niedawno chciała sprzedać swój zegarek. Przestała narzekać na motele. Jechała przed siebie z torbą frytek na kolanach, słuchała radia i z rozkoszą wystawiała twarz na podmuchy ciepłego wiatru, który wpadał przez odsunięte szyby.
Kiedy na błękitnym niebie zaczęły zbierać się burzowe chmury, w ogóle się tym nie przejęła. W takim świetle wysokie przydrożne drzewa wyglądały jeszcze piękniej, a w powietrzu czuć było napięcie. Nie zmartwiły jej pierwsze krople deszczu, choć to znaczyło, że musi podnieść szyby. W ostateczności mogła tego nie robić i po prostu zmoknąć. Kiedy pośród granatowych chmur rozbłysły błyskawice, podziwiała je jak przedstawienie w teatrze.
Kiedyś, przy okazji jednej z poprzednich recenzji, wspominałam właśnie o klasyfikacji literatury stworzonej z myślą o mniej wymagającego odbiorcy. Znowu poruszę ten temat dla tych, którzy wcześniej nie mieli możliwości zapoznać się z moją opinią. Mianowicie, zauważyłam tendencję do automatycznego skreślania takich pozycji, nadawania im krzywdzących łatek, poprzez pryzmat współczesnych autorów. A Nora Roberts albo Danielle Steel to swoiste klasyki! Z czasów, gdy hurtowo produkowano książki, zgadza się. Lecz zawsze dbano o to, aby miały w sobie jakiś przekaz, sens. Dlatego lubię do nich sięgać, wbrew uprzedzeniom. Szkoda życia na ograniczanie się, wstydzenie i pozy.
Wracając już do tej części — początkowo sądziłam, że rzeczywiście, będzie jedną z gorszych w całej serii. Ale miło się zaskoczyłam, gdyż Camilla awansowana na moją ulubioną bohaterkę. Dość tradycyjnie, to kolejna z dziewcząt, która pragnie poznać „prawdziwe życie”, daleko od blichtru i zainteresowania jej osobą. Aczkolwiek jest w niej coś uroczego, co sprawia, że z przyjemnością czytałam o przygodach Cam. W tym tomie zabrakło wątku sensacyjno-kryminalnego popularnego w poprzednich. Fajna odmiana, pełna uwaga na relacjach damsko-męskich, podanych w słodki, lecz nie przesłodzony sposób.
Konflikt między parą głównych bohaterów obserwuje się z dziwną satysfakcją, mimo tego, iż doskonale zdajemy sobie sprawę z ich nieuchronnej miłości, pożądania. Oboje są niesamowicie inteligentni, utalentowani w kilku dziedzinach, pozornie pochodzący z różnych światów. Całkiem typowo dla romansów, potrafią odnaleźć iskrę namiętności. Niemniej jednak, ich słowne przepychanki są przezabawne. Brak zagadek kryminalnych nie nadaje akcji miałkości, czego trochę się obawiałam, przyznaję. Zapewne poro osób sięgnęło po ten tom nie wiedząc, że jest częścią cyklu. Spokojnie, również możecie zacząć czytać w taki sposób, bez problemu zrozumiecie fabułę. To zupełnie inna historia, po prostu mająca powiązania z poprzedniczkami.
Chata pachniała jak leśna łąka w środku lata, co było tak miłą odmianą po poprzednim zapachu z dominującą nutą brudu, że naprawdę nie miał prawa narzekać.
Zwłaszcza, że od pewnego czasu nie brakowało mu czystych skarpetek i nie musiał dojadać resztek z puszki. Poza tym po kilku awanturach znajdował swoje materiały zawsze tam, gdzie je zostawił. Jednak najważniejsze było to, że ponad jedna trzecia notatek została już przepisana, a artykuły do fachowych pism oraz na stronę internetową były także na ukończeniu. I wyszły naprawdę dobrze.
Do tego kawa była zawsze świeża, ręczniki też. Camilla, o czym myślał z podziwem, również. Kiedy myślał o jej świeżości, nie chodziło mu o wygląd ani o cięte uwagi, które ciągle robiła pod jego adresem, ale o jej umysł. Nie spodziewał się, że czyjeś odmienne spojrzenie na rezultaty badań pozwoli mu spojrzeć na nie pod zupełnie nowym kątem.
„Błękitna krew” to dla mnie lektura iście wakacyjna. Dobra do zabrania ją na plażę, poczytania pod parasolem albo też poświęcenia jej jakiegoś deszczowego dnia. Wybór należy do Was! Ze swojej strony gorąco polecam cały cykl i namawiam, aby naprawdę nie spoglądać na niego przez pryzmat „tanich romansideł”. Aczkolwiek rozumiem, gdy ktoś rzeczywiście nie lubi podobnej literatury. Wówczas warto podarować książkę mamie, cioci, babci. Nawet bez okazji. Kto wie, może same zakochają się w twórczości Nory Roberts?
AUTOR • NORA ROBERTS
TYTUŁ • „BŁĘKITNA KREW”
PRZEKŁAD • MONIKA KRASUCKA
LICZBA STRON • 272
WYDAWNICTWO • HARPERCOLLINS POLSKA
ISBN • 978-83-2764-936-2
EGZEMPLARZ RECENZYJNY UDOSTĘPNIŁO WYDAWNICTWO HARPERCOLLINS POLSKA — DZIĘKUJĘ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz