Łatwo jest podglądać znanych i bogatych, za to sztuką można nazwać opisanie codzienności zwykłych ludzi. To dusza dobrego reportażu, przekazać w interesujący sposób chwile spędzane przy normalnych czynnościach. Okraszając całość zdjęciami. Zdjęciami wyrażającymi prawdziwe emocje.
John Steinbeck (laureat Pulitzera) i Robert Capa (znany fotograf wojenny) wybierają się w podróż po Związku Radzieckim, aby stworzyć reportaż dla gazety „New York Herald Tribune”. Nie obchodzi ich blichtr, zajmują się przedstawieniem Rosjan z perspektywy ich powojennego życia, w momencie tuż po opadnięciu żelaznej kurtyny. Steinbeck i Capa skupiają się na robotnikach, chłopach i ich rodzinach. Nie myślą o polityce, a szukaniu cech wspólnych. Bo wszyscy ludzie czują, myślą, krwawią, mimo powierzchownych różnic.
Gdy tylko ujrzałam tę książkę w zapowiedziach, to już wiedziałam, że muszę od razu ją przeczytać. I Steinbeck, i Capa są dla mnie niesamowicie ważnymi postaciami, mającymi wpływ na podejście do pisarstwa i fotografii. Od dłuższego czasu zamierzałam sięgnąć po „Dziennik z podróży do Rosji”, ale zawsze coś stało na przeszkodzie. W końcu się udało, opłacało się tyle czekać! Znakomity przykład reporterstwa, który powinien być wzorem dla przyszłych dziennikarzy. Subiektywny, ale szczery. Dwie dynamiczne osobowości wędrujące po obcym dla siebie świecie, z szeroko otwartymi oczami, obserwujące każdy szczegół. To nie jest długa książka, opisano w niej sześć tygodni, jednak zawiera w sobie duży ładunek emocjonalny. Jesteśmy w Związku Radzieckim razem z autorami, unikającymi styczności z politykami, a łaknącymi kontaktu z Rosjanami mierzącymi się ze swoimi problemami, ale nietracącymi gościnności i humoru.
Wiele reportaży z tamtego okresu koncentruje się po prostu na Stalinie. Jedynie na ciemnej stronie, która jest, naturalnie, warta zapamiętania i powtarzania, ale dobrze przeczytać też coś innego. Nie ma słowa o gułagach i egzekucjach, chyba ludzie nawet nie chcieli o tym mówić, aby nie narażać się na kłopoty. Ledwo wzmianka o skazaniu na ciężkie roboty za kradzież ziemniaków. Za to dużo opisów prawdziwych uczt, tańców do późnej nocy, zabawy w tych, mimo wszystko, dość mrocznych czasach. „Dziennik z podróży do Rosji” zrobił duże wrażenie przede wszystkim na Amerykanach, bo to inna kultura, ale sądzę, że i Polacy poznają coś nowego, drugie spojrzenie.
„Sklepy spożywcze w Moskwie są bardzo duże i — podobnie jak restauracje — dzielą się na dwa rodzaje: takie, w których żywność jest reglamentowana i bardzo tania, jeśli ktoś ma kartki, żeby ją kupić, oraz wolne sklepy, również państwowe, gdzie można kupić wszystko bez kartek po bardzo wygórowanych cenach.”
To niczym zaglądanie do pamiętnika dobrego kolegi, za jego zgodą i opowiedzą. Można się pośmiać z przekręcania przez Capę obcobrzmiących dla niego nazwisk. Osobiście zauroczył mnie fragment o kobiecie, Swietłanie, występującej później jako „Sweet Lana” (słodka Lana). Jeśli lubicie takie zabawy językowe — to będzie zachwyceni i nie raz przyłapiecie się na cichych chichocie. To poczucie humoru charakterystyczne dla Steinbecka. Gdy przypadnie Wam do gustu, polecam zapoznanie z jego twórczością ogółem. Niech reportaż będzie zapalnikiem do poznania fantastycznego pisarza, zasługującego na takie miano.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o fotografiach autorstwa Roberta Capy, ilustrujących książkę. Cechują się naturalnością, ujęciem ludzi jakby z ukrycia, a nawet te pozowane portrety skrzą się od naturalnych uśmiechów. Na niektórych może nie zrobią wrażenia, dzisiaj można wykonać podobne telefonem. Ale cofając się kilkadziesiąt lat — robią wrażenie. Jak potoczyły się losy uwiecznionych osób? Chciałabym to wiedzieć spoglądając w ich twarze, z innego miejsca i czasów. Steinbeck i Capa z wręcz dziecięcą ciekawością odkrywają kolejne historie, a my razem z nimi. Bez uprzedzeń mącących opinie. Wspólnie uczestniczymy w przyjęciach i machamy tym, których najprawdopodobniej już nie ma.
„Dziennik z podróży do Rosji” może wydawać się dziełem naiwnym, ale John Steinbeck już wtedy wiedział, że warto samemu coś poznać, zamiast posiłkować się wyłącznie słowami „tych u góry”. John zmarł z powodu niewydolności serca dwadzieścia lat od wydania reportażu, Robert zginął tragicznie wskutek wybuchu miny, ze swoim aparatem w ręce. Obaj zostawili swoje pomniki, a my mamy szczęście dzisiaj je podziwiać.
„Zdjęliśmy ubrania, wyskoczyliśmy za burtę i pływaliśmy w samych kąpielówkach. Woda była przyjemnie ciepła. Panował radosny, niedzielny nastrój. Ogrody nad rzeką i w centrum miasta były gwarne od ludzi. W parkowych muszlach koncertowych rozbrzmiewała muzyka. Brzegiem rzeki spacerowały pary zakochanych. Wieczorem poszliśmy na dansing do klubu Riwiera. Patrzyliśmy z góry, jak nad wielkimi równinami Ukrainy ze srebrną wstęgą rzeki zapada noc.”
AUTOR • JOHN STEINBECK
Czekam na tę książkę. Raz, że Stainbeck, którego uwielbiam, dwa ostatnio zakochałam się w reportażach. Steinbeck non- fiction to dla mnie coś nowego, tym większe jest moje zainteresowanie. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńJa ostatnio też szaleję za reportażami. Świetna odskocznia od fikcji. :)
UsuńTeż wypatrzyłam tę książkę i zamierzam przeczytać:)
OdpowiedzUsuńPochłonęłam w jeden wieczór. :)
UsuńOd dawna poluję na tego autora, zapamiętam więc ten tytuł i będe go poszukiwać.
OdpowiedzUsuńWarto!
UsuńTen reportaż muszę zdobyć. Przedstawienie życia Rosjan, tych zwykłych, i to przez takich reporterów - to będzie z pewnością niesamowita lektura.
OdpowiedzUsuńWielkie nazwiska, to fakt. I ten reportaż pokazuje, że Capa i Steinbeck byli mistrzami!
Usuń