Gdy wchodziłam w wiek nastoletni, to przepadałam za książkami Meg Cabot. Moim szczególnym uznaniem cieszyła się „Dziewczyna Ameryki”, opowiadająca o przygodach uzdolnionej plastycznie dziewczyny. Dlaczego wspominam o fabule? W pewnym fragmencie Samantha, główna bohaterka, wspomina o obrazach pewnej malarki. Chodzi, oczywiście, o Georgię O’Keeffe. Wówczas nazwisko utkwiło mi w pamięci, a w mocno późniejszym czasie zainteresowałam się jej sztuką. Aktualnie to jedna z moich ukochanych artystek, jej twórczość jest, w mojej opinii, onirycznie piękna. Ale nigdy nie zgłębiałam uwagi w biografię, posiadane przeze mnie informacje były szczątkowe. Dlatego ucieszyłam się, gdy uzyskałam możliwość przeczytania powieści Dawn Tripp. Przepadam za takimi opartymi na faktach, lecz unikam przekoloryzowanych. Nie lubię zbytniej swawoli w interpretacji. Tutaj miałam trudność z wyłuskiwaniu potknięć, bo dopiero poznaję Georgię. Chociaż próbowałam konfrontować prawdę z fikcją, na tyle ile było mi dane.
Tripp pisze w przepiękny sposób. Nie boję się użyć tak zobowiązującego określenia. Operuje słowami jak farbami i pędzlem, wspaniale pokazując otoczenie, odczucia postaci, wszelkie detale. Wiele zdań można używać w formie „złote myśli”, maksymy będące wyznacznikiem ciężkich dni. A gwarantuję, że dużo scen pozostanie w Waszych głowach, ja sama od tygodnia analizuję poszczególne fragmenty i sądzę, iż w wolnej chwili przeczytam książkę po raz drugi. Wydaje mi się to całkiem niezłym pomysłem. Wyczuwam więcej przesłań, niewidocznych na pierwszy rzut oka. Autorka podjęła się trudnego zadania do wykonania — przedstawienie relacji Georgii i Alfreda, ich płomiennego uczucia. Zrobiła to romantycznie, nie zbyt słodko.
Pewnego popołudnia pod koniec września schodzę na dół po malowaniu i nigdzie go nie mogę znaleźć. Nie ma go ani w domu, ani na werandzie. Znajduję go na końcu pomostu. Puszcza kaczki. Jego ciało zwija się, potem nagły ruch ręki. Kamyk odbija się od powierzchni wody, zostawia koła. Powiedział mi kiedyś, że je liczy. Jego rekord to czternaście. To hobby, które zostało mu z dzieciństwa, sposób na uspokojenie nerwów. Ta fascynująca precyzja ruchów. Bezmyślna, brutalna siła, z jaką ciska kamieniami.
Wszystkie strony ukazują dużą przemianę O’Keeffe. Jej rosnącą dojrzałość, nabieranie pewności siebie w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Już po lekturze zaczęłam szperanie — pomocny Internet! I Georgia stworzona nakreślona Tripp jest niczym żywa. Imponująca drogą, którą przeszła, intrygująca. Naturalnie, ma swoje wady, co czyni ją okrutnie ludzką. Momentami żałowałam, że nie mogę skoczyć wprost do swego egzemplarza, że nie mogę porozmawiać z artystką. To byłaby szalenie ważna dyskusja, jednak na szczęście pozostaje przynajmniej przeczytanie. Tym łatwiej, ponieważ mamy narratora pierwszoosobowego, obfitego w przekazie.
Uważam, iż pisarka posiłkowała się wiarygodnymi źródłami. Luki „zalepiła” bez uszczerbku dla prawdziwej historii. Zdaję sobie sprawę z faktu, że z racji mej skąpej wiedzy może coś pominęłam, ale poprosiłam o wsparcie osoby bardziej obeznane ode mnie. Rzeczywiście, trudno się do czegokolwiek przyczepić. Najmocniejszym punktem całości jest połączenie ciepła i seksualności, w wysublimowanym stylu. Nie odczuwałam zniesmaczenia, erotyka wiąże się w tym przypadku wyłącznie ze zmysłowością. Skupienie na tej sferze życia było potrzebne, ponieważ miało ogromny wpływ na ukształtowanie Georgii i jej tożsamości jako artystki. Teraz spoglądam na te cudowne obrazy w innym świetle, oczami samej O’Keeffe. Cenne doświadczenie.
Jestem naprawdę szczęśliwa, że w końcu mogłam przeczytać książkę poświęconą właśnie O’Keeffe. Dawn Tripp mnie nie zawiodła, z przyjemnością sięgnęłabym po inne jej publikacje. Jeśli lubicie za fabularyzowanymi biografiami, które zapełnią wolny wieczór — to macie przed sobą idealną propozycję. Znakomita i wciągająca. Nie będziecie rozczarowani.
Paul bardzo się zmienił. To już nie jest ten chłopiec o łagodnej twarzy, który przyjechał po mnie do Teksasu. Wprawdzie od tamtego czasu widziałam go kilka razy, ale dopiero teraz to zauważyłam — jak się zrobił ponury, dziwnie niespokojny w swojej tweedowej marynarce, z knitem na szyi i nieodłącznym papierosem w ustach. Paul i Alfred na zmianę fotografują Beck na huśtawce na werandzie, ale potem Stieglitz zaczyna mi gderać, że Strand zawsze chce robić zdjęcia rzeczom, które tak naprawdę należą do niego, Stieglitza.
Wydaje się to pozycja dość intrygująca, szczególnie, że jest to biografia, ale sfabularyzowana. To niezwykłe, jak niektórzy Autorzy, posługując się faktami, potrafią stworzyć żywą historię :)
OdpowiedzUsuńDokładnie. Zawsze podziwiam takie zabiegi. :)
UsuńLubię czytać o silnych kobietach, które nie boją się dążyć do wyznaczonego celu. Inspirują mnie:) A poza tym mam dość płytkich, takich samych fikcyjnych bohaterek
OdpowiedzUsuńJa tak samo. Doceniam bohaterki wyraziste, będące inspiracją, jak wspomniałaś. :)
Usuń