Wiele dzieci czuje się w życiu samotnie. Szukają winy wyłącznie w sobie, widząc świat w szarych barwach. Czasem los sprawia, że trafiają na niezwykłych ludzi. Takich, którzy potrafią pomalować rzeczywistość w radosne kolory. Równie czarujące, co właśnie oni. Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy…
Jestem ogromną wielbicielką książek kierowanych do troszkę młodszego grona odbiorców. Lubię je porównywać, wyszukiwać stare i współczesne tytuły. Z myślą o bliskich, z myślą o sobie. Musicie mi uwierzyć — posiadanie publikacji okraszonych uroczymi ilustracjami i podnoszącymi na duchu fabułami napełnia odrobiną szczęścia. Pewnego razu zauważyłam zapowiedź powieści o niejakiej Oiseau, to natychmiastowo postanowiłam dać jej szansę. I pozycji, i bohaterce, naturalnie. Bez zbędnego przejaskrawiania! Przysięgam, że w trakcie rozpakowywania swojego egzemplarza chwilowo oniemiałam. Nie spodziewałam się aż tak cudownego wydania. Dodatkowo otrzymałam drobny podarunek, którym jest, uwaga, guziczek. Delikatnie się mieniący, cętkowany. Z dedykacją. „Na trudne chwile” i odnośnikiem do konkretnej strony. Miałam wówczas słaby dzień, a nastrój od razu poszybował w górę. Zauroczona tym miłym gestem zabrałam się za przeglądanie kartek i lekturę. Tak oto zyskałam coś specjalnego, do czego będę sięgała wtedy, gdy nadejdą przykre momenty.
Szata graficzna po prostu podbiła moje serce! Książka zalicza się do tych wielkoformatowych, szytych, aż prosi (choć nie umie mówić), aby ją obwinąć wstążką i włożyć do urodzinowego pudełka. Na uwagę zasługują ilustracje wykonane przez Lovisę Burfitt, szwedzką artystkę mieszkającą aktualnie we Francji. Cieszą oko, stworzone z dbałością o najmniejsze detale. Pokuszę się o stwierdzenie, że to miniaturowe dzieła sztuki. Burfitt ma indywidualną kreskę, wręcz stworzoną do takich przedsięwzięć. Ukłon za przedstawienie kotów, uwielbiam je. Te rysunki są ważnym punktem całości, ale co z resztą? Czy mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią? Okazuje się, iż nie!
Isabella Artioli wracała ze szkoły do domu. Sama. Ciężko powłóczyła nogami, szurając butami po chodniku, aż gumowe podeszwy trampek całkiem się poprzecierały. Dziewczynka wbiła wzrok w ziemię i pomyślała, że Paryż jest brudny. Brudny i szary. Tak szary jak ona. Zastanawiała się, czy to przypadkiem nie jej wina, że jest taka szara. Może jest tak dlatego, że czasami zdarzało jej się myśleć okropne rzeczy o nauczycielach? A może to przez mamę? Kiedy Isabella była mała, mama paliła zbyt dużo papierosów bez filtra marki Gauloises.
Muszę nadmienić, że postać Juliette Oiseau została najpierw przedstawiona graficznie, dopiero później wyszedł pomysł z napisaniem powieści. Zadania podjęła się Andrea de la Barre de Nanteuil, specjalistka od mody. Właśnie ona nadała bohaterce odpowiedni rys. To osoba ekscentryczna, lubująca się w głośnym słuchaniu piosenek Édith Piaf, nosząca zwiewne suknie, długie szale, wysokie obcasy. Dystyngowana, choć potrafi zakląć i postawić na swoim. Równocześnie energiczna oraz pełna gracji. Relacja panny Oiseau i Isabelli uczy czerpania radości z małych chwil. Pysznego ciasteczka, spaceru, uśmiechu.
Akcja może sprawiać wrażenie chaotycznej, ale na tym polega jej urok. Nie jest oczywista, przy kolejnym czytaniu odkrywamy następne warstwy. Bajkowa, oniryczna — przymiotniki ciągle się mnożą. Język autorki charakteryzują ozdobniki, jednak uniknięto patetycznych określeń. Teraz do mnie dotarło, że już jesienią ukaże się druga część, a w przyszłości prawdopodobnie trzecia. Ta myśl pozwala cierpliwie czekać i nie mogę się doczekać momentu, gdy nowe egzemplarze będą ozdobą mej półki. Juliette Oiseau ma coś z Mary Poppins, za którą również przepadam. Życzę sobie i Wam, aby ktoś wpadł na ideę i zrealizował ekranizację. Czuję, iż obejrzenie takiego filmu byłoby ciekawym doświadczeniem, tymczasem nieustannie delektuję się książką.
„Historia Mademoiselle Oiseau” należy do publikacji wyjątkowych na rynku dziecięcym. Wzbudzających całą gamę emocji. Wyczarowanych z uwagą i miłością, emanujących lekkością i dowcipem. Rekomenduję jako wspaniały prezent dla bliskiej nam osoby. Nie tylko dla takiej poniżej wieku nastoletniego. Opowieść o tak ciekawej postaci poprawi humor prawie każdemu. Warto spróbować i dać się zachwycić.
Juliette! Nagle — nie wiadomo dlaczego — Isabella nabrała przekonania, że Mademoiselle Oiseau ma na imię Juliette. Była pewna, że takie imię widziała na jakimś liście, który leżał w mieszkaniu sąsiadki. Ten szpak najwyraźniej wie więcej, niżby się wydawało. Mężczyzna wyjął spod krzesła aktówkę. Ze środka wyciągnął białą kopertę adresowaną do Monsieur Boquiniego. Isabella podziękowała i ruszyła dalej, kierując się mapą. Od kolejnego punktu dzielił ją spory kawałek drogi.
AUTOR • ANDREA DE LA BARRE DE NANTEUIL
TYTUŁ • „HISTORIA MADEMOISELLE OISEAU”
LICZBA STRON • 136
WYDAWNICTWO • LITERACKIE
ISBN • 978-83-08-06346-0
DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU LITERACKIE ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO.
byłam ciekawa tej książki, teraz jestem pewna, że chcę ją przeczytać. koniecznie :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJest przeurocza!
UsuńZapowiada się nader interesująco. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Książeczka zdecydowanie warta polecenia. :)
Usuń