GAIL HONEYMAN • „ELEANOR OLIPHANT MA SIĘ CAŁKIEM DOBRZE”


Często oceniamy ludzi po pozorach. Wydają się być zamknięci w sobie, unikamy ich, bez pytania o ich potrzeby. Wolimy zostawić, nie rozumiejąc, że może pragną wyjść ze skorupy, tylko nie są w stanie tego zrobić bez pomoc. Bez przyjaznego słowa, podania dłoni.

Eleanor Oliphant skończyła trzydzieści lat. Z wykształcenia filolog klasyczny, jednak pracuje w dziale księgowości. Nie przelewa jej się, odkłada grosz do grosza, prowadzi monotonne życie. Ciągle nosi to samo ubranie, je o określonych porach, unika kontaktów z innymi ludźmi. Małą radością są zakupy spożywcze w Tesco i opieka nad rośliną. Kobieta sprawia wrażenie niedostępnej i ekscentrycznej, jednak za jej zachowaniem kryje się coś więcej, trauma z przeszłości, która daje o sobie znać. Głównie raz w tygodniu. Czy ktoś mógłby w końcu dotrzeć do wnętrza Eleanor i pomóc jej w poradzeniu z problemami?


Po raz kolejny dałam się zauroczyć okładką. Wiem, miałam unikać zbytniej ekscytacji, gdy zobaczę coś ślicznego, ale znowu nie mogłam się powstrzymać. Druga sprawa — imię i nazwisko tytułowej bohaterki. Takie dźwięczne oraz wdzięczne, doszłam do wniosku, że może kryć za sobą interesującą postać. Tym samym zabrałam się za lekturę książki autorstwa Gail Honeyman. Na początku sądziłam, iż mam do czynienia z lekturą bardzo lekką, pozbawioną głębszej puenty. Ot, przyjemny przerywnik w dniu pełnym pracy. źle oceniać po pozorach! To powieść głęboka, zręcznie skonstruowana, jednocześnie wymagająca odrobiny cierpliwości. Dlaczego? O tym za chwilę. Wielu sklasyfikuje Eleanor w kategorii brzydkich kobiet, które muszą w finale odnaleźć wielką miłość, bo tak zazwyczaj konstruuje się pewien rodzaj lektur. Błąd, choć go rozumiem, gdyż odrobinę się na to nabrałam, za co mi wstyd.


Gail Honeyman ma lekkie pióro, nie szczędzi szczegółów, ale skupia głównie na akcji. Jeśli nie przepadacie za rozległymi opisami dywanu, to będziecie w pełni usatysfakcjonowani. W trakcie czytania trudno się nudzić, poszczególne sytuacje są wyważone, Powieść nieźle skonstruowana. Wątek szalonego zauroczenia w nieznajomym muzyku działa w dwojaki sposób. Osobiście miałam ochotę popukać się po głowie, lecz za moment próbowałam zrozumieć obawy Oliphant. Samotna, kurczowo trzymająca utartych schematów, w końcu znajduje iskrę, aby przerwać błędne koło. Weszła w nie przed laty, poniekąd pogodziła z losem. Bezradność stopniowo przeradzająca się w depresję. I który z etapów jest gorszy? Nie można określić.

Mama twierdziła, że my jesteśmy monarchiniami, sułtankami i maharaniami w domu i naszym obowiązkiem jest wieść życie sybarytek, pełne przyjemności i rozkoszy. Każdy posiłek powinien być epikurejską ucztą dla zmysłów, powtarzała, i raczej należy chodzić głodnym, niż kalać podniebienie czymś mniej wyrafinowanym niż najlepsze przysmaki. Opowiadała mi, jak na nocnych targowiskach Koulunu jadała smażone z chili tofu i że najlepsze sushi poza Japonią można spotkać w São Paulo.

Narracja prowadzona z punktu widzenia Eleanor pozwala lepiej poznać jej psychikę. Obserwujemy zmagania, wspólnie obserwujemy otoczenie. Nam, jako czytelnikom, niezwykle ułatwia to przekonanie się do postaci. Mamy szansę zrozumienia targających nią emocji, które chciałaby zdusić, choć się do tego niezbyt przyznaje. To wszystko brzmi smutno, ale należy zaznaczyć, że powieść nie jest dramatem. To dwojaka historia, specyficzna, wzbudzająca mieszane uczucia. Z jednej strony, bawi nieporadność Oliphant, to nieprzystosowanie do normalnego świata, który znamy. Z drugiej, zaczynamy głębiej analizować zachowania, spoglądając też na siebie.

Rozumiem, że ciężko przekonać się do bohaterki. Momentami miałam ochotę nią potrząsnąć, oburzała mnie ta niechęć do kolegi z pracy, który nie poddawał się w staraniu o poprawę jej nastroju. Krzywiłam usta, gdy Eleanor bezpardonowo wytykała ludziom ich wady, gdy nie potrafiła docenić prostych gestów. Podczas dalszej lektury już wiedziałam, że to nie jej wina. Przeszła przez piekło (nie wolno mi więcej zdradzać). Moja złość przeszła zgrabnie we współczucie. Ile takich osób odrzuciłam, ponieważ nie umiałam dokładnie pojąć ich problemów? Dawno temu byłam podobna. Powinnam pomóc, wbrew uderzeniom. Wielki plus za zakończenie, niespecjalnie cukierkowe, a dające nadzieję na lepsze.

Gail Honeyman stworzyła książkę ciepłą, idealną na prezent dla bliskich, którzy zmagają się z kłopotami, większymi i mniejszymi. Postać Oliphant pokazuje, iż my, ludzie, nie jesteśmy samotnymi wysepkami, potrzebujemy wsparcia, uśmiechu, słowa otuchy. To naprawdę dużo, aby móc odmienić czyjąś przyszłość, bo na to mamy wpływ — zawsze.

Siedziałam, popijając cydr, i patrzyłam na tańczących — didżej wrócił za konsoletę i wybrał ze srebrnego pudełka z płytami najbardziej kakofoniczny utwór, o mężczyźnie po północy. Dałam się ponieść wyobraźni. Zauważyłam, że to bardzo efektywny sposób spędzania czasu; wybierasz osobę i zaczynasz sobie wyobrażać różne miłe sceny z jej udziałem w jakichś sytuacjach. We śnie na jawie wszystko może się zdarzyć, dosłownie wszystko.


AUTOR • GAIL HONEYMAN
TYTUŁ • „ELEANOR OLIPHANT MA SIĘ CAŁKIEM DOBRZE”
LICZBA STRON • 352
WYDAWNICTWO • HARPERCOLLINS POLSKA
ISBN • 978-83-2762-869-5

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU HARPERCOLLINS POLSKA ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO.

6 komentarzy:

  1. Jestem bardzo ciekawa narracji prowadzonej przez Eleanor oraz samej bohaterki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wydaje mi się, że to jest powieść, która by mnie zainteresowała. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kolejne propozycje Cię zaciekawią. :)

      Usuń
  3. Ciekawi mnie ponieważ jest dużo pozytywnych opinii n jej temat, Czyt i mnie się spodoba? Zobaczymy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie zauważyłam, że sporo osób jest zadowolonych z lektury. :)

      Usuń