MELISSA FALCON FIELD • „GWIAZDY, KTÓRE SPŁONĘŁY”


Na pierwszy rzut oka jesteśmy pewni, że dana osoba wiedzie wprost perfekcyjne życie. Spełniona, otoczona kochającą rodziną. Jednak pozory mylą, a monotonia lubi wkradać się między ludzi. Czy istnieje szansa na uratowanie tego, czego jeszcze nie pochłonął żar z przeszłości?

Claire Spruce ma czterdzieści lat. Nie pracuje, porzuciła karierę na rzecz wychowywania synka. Mały Jonah jest jej oczkiem w głowie, ukochanym jedynakiem. Mąż Claire, Miles, dobrze zarabia jako chirurg, mogą pozwolić sobie na komfortowe życie. Niestety, kobiecie brakuje jej własnych sukcesów, a nastrój pogarsza się od czasu przeprowadzki. Tęskni za dawnymi nawykami, zajęciami, przyjaciółmi. Wynajmowany dom budzi w niej niesmak. Czuje się zaniedbywana przez męża, który całą uwagę poświęca pracy. Nawet pogoda nie nastraja optymistycznie. Wszystko się zmienia, gdy Claire otrzymuje na portalu społecznościowym wiadomość od pewnego człowieka — jej dawnej miłości, Deana. Podekscytowana kobieta prowadzi z pozoru niewinny flirt, po prostu wirtualny, lecz finalnie Dean postanawia ją odwiedzić. Jakie konsekwencje będzie miała ta odbudowywana relacja?


Czasami lubię znaleźć książki typowo obyczajowe, które nie wymagają ode mnie specjalnego skupienia, będące się swoistą odskocznią od codzienności. Właśnie nadeszła taka pora, gdy zechciałam odpocząć. Wybór padł na publikację autorstwa Melissy Falcon Field. Przyznam, że wpływ na moją decyzję miała też okładka — prezentuje się ładnie, obiecując ciekawą lekturę. Czy przeczucia okazały się słuszne? Rzeczywiście, „Gwiazdy, które spłonęły” jest powieścią wciągającą, spędziłam nad nią miłe chwile. Nie należy do tak łatwych, jakby mogło się wydawać. Owszem, nastawiałam się na coś jeszcze lżejszego, ale ostatecznie cieszy mnie fakt, iż trafiłam na odrobinę bardziej skomplikowaną fabułę. Gdy przeczytamy sam opis książki, to możemy odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z dość sztampową tematyką. Jednak nie dajmy się zwieść pozorom! Warto dać tej publikacji szansę, nie zniechęcać.


Stylowi autorki nie mam nic do zarzucenia. Oczywiście, ciągle musi wyrobić sobie warsztat, w końcu to jej debiut. Aczkolwiek na tle innych prezentuje się naprawdę w porządku, bez specjalnych wpadek. Dialogi brzmią naturalnie, choć nie znajdziemy ich dużo. Większą rolę odgrywają wewnętrzne przeżycia Claire, to im poświęcono najwięcej miejsca. Wiele kobiet będzie mogło się z nią utożsamić, porównać jej doświadczenia z własnymi. Z pewnością nieobce jest dla nich poczucie osamotnienia w małżeństwie, chęć odmienienia swojego życia. To całkiem powszechne problemy, dlatego książka wydaje się być aktualna. Tym bardziej, że wnikliwie opisano kłopoty Claire.

Miles zostawił mnie samą z Jonahem na ostatnie kilka godzin moich czterdziestych urodzin. Położyłam synka koło siebie i przykryłam nas kołdrą. Podciągnęłam kolana do góry i pogrążyłam się we wspomnieniach. Myślałam o chwili, gdy razem jedliśmy kawałek ciasta urodzinowego: oboje zlizywaliśmy lukier ze świeczek i całowaliśmy okruchy z kącików swoich ust. Nie wracałam do tych wspomnień przez większość swojego dorosłego życia. Obok tych radosnych chwil czaił się głęboki smutek, jaki przeżyłam w młodości.

Teraźniejszość przeplata się z przeszłością. Mamy spory wgląd do biografii Claire, aby lepiej zrozumieć kierujące nią emocje. Potrzebny zabieg, ułatwia czytanie. Muszę zwrócić uwagę na pewien szczegół — polski tytuł. Został idealnie przetłumaczony, trochę różni się od oryginału, co, uwaga, wychodzi na prawdziwy plus. W trakcie lektury dowiecie się, że nie jest przypadkowy, ma ścisły związek z przedstawionymi wydarzeniami. Komety są powracającym motywem i jakoś umiem sobie wyobrazić tę historię w formie filmu, pełnego widoków nieba i gwiazd skrzących w świetle ognia.

Wiele można stwierdzić na temat relacji Claire z Deanem i Milesem. Główna bohaterka została świetnie stworzona, jest po prostu ludzka, z zaletami i wadami. Momentami mnie denerwowała, ale przez większość czasu jej kibicowałam. Dean to postać iście enigmatyczna, pociągający mężczyzna, choć czuć tkwiące w nim tajemnice. Miles budzi niechęć, szczególnie jego brak zainteresowania rodziną, ma klapki na oczach. Wątki miłosne wypadają zgrabnie, lecz nie do końca są tymi wiodącymi. Warto na całość spojrzeć pod kątem psychologicznym, zauważyć wpływ dzieciństwa na dorosłość. To już znany schemat, jednak pisarka nadała temu świeżości. Z każdą stroną ujawniają się rozwiązania kolejnych sekretów — wciągające.

„Gwiazdy, które spłonęły” to naprawdę porządna powieść obyczajowa i z pewnością spodoba się miłośnikom tego gatunku. Niebanalny pomysł na fabułę jest zdecydowanie dobrym powodem, aby sięgnąć po tę książkę, zwłaszcza teraz, gdy wieczory stają się coraz dłuższe. Myślę, że historia Claire wciągnie wielu czytelników, skłoni do nieoczekiwanych przemyśleń.

Dean był totalnym przeciwieństwem mężczyzny, za którego wyszłam — Miles był ostrożnym naukowcem i lekarzem, synem bogatej rodziny wiecznie skonsternowanych intelektualistów z Iron Belt. Kiedy poznałam go w Mystic w tę noc, gdy cała Nowa Anglia szalała na meczach baseballowych, nie wiedziałam do końca, jak zachowywać się w jego towarzystwie. Był kimś znacznie mądrzejszym i bardziej interesującym niż ja kiedykolwiek mogłabym być.


AUTOR • MELISSA FALCON FIELD
TYTUŁ • „GWIAZDY, KTÓRE SPŁONĘŁY”
LICZBA STRON • 376
WYDAWNICTWO • KOBIECE
ISBN • 978-83-65740-23-6

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU KOBIECE ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO!


CHCECIE PRZECZYTAĆ RECENZJĘ RAZ JESZCZE?

6 komentarzy:

  1. Lubię sięgać po książki wydawane przez wydawnictwo Kobiece. Jeszcze na żadnej się nie zawiodłam. Ten tytuł też bardzo chcę przeczytać.
    kocieczytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, ich propozycje są zawsze świetnie dobrane! :)

      Usuń
  2. Czytałam i podobała mi się. Lubię książki obyczajowe, są zupełnie inne od fantastyki, którą uwielbiam, ale właśnie dzięki temu doceniam je i często po nie sięgam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo intryguje mnie fabuła tej książki, dlatego na pewno dam jej szansę.

    OdpowiedzUsuń