MARINA ABRAMOVIĆ • „POKONAĆ MUR. WSPOMNIENIA”


Wielu chętnie podziwia sztukę, w różnych jej formach, ale nie zawsze zdaje sobie sprawę z faktu, że proces twórczy miewa specyficzne oblicza. I czasem ta droga jest ważniejsza od samego efektu, więc to właśnie ją należy doceniać.

Marina Abramović, czyli kobieta, która szokowała mnóstwo razy, lecz przede wszystkim za pomocą sztuki skłaniała do interesujących przemyśleń. Ze swojego ciała uczyniła narzędzie niezbędne do stworzenia porywających interwencji artystycznych, często po prostu zapierających dech w piersiach. Urodzona w Jugosławii, zdobyła międzynarodowy rozgłos i stała się prawdziwą ikoną. Teraz admiratorzy tej niezwykłej postaci mogą odkryć jej punkt widzenia dzięki autobiografii, którą napisała z Jamesem Kaplanem, amerykańskim dziennikarzem i autorem kilku poczytnych książek. Razem z Mariną na nowo przeżywamy jej trudne dzieciństwo, dorastanie u boku apodyktycznej matki, obserwujemy początki przygody ze sztuką, nieudane związki. Wręcz od środka poznajemy etapy przygotowania się do danego występu, jego wady i zalety, reakcje publiczności i samej zainteresowanej. Abramović dowcipnie przytacza wiele anegdotek, potrafi również wzruszyć oraz zadziwić. Jej ekstremalne działania na zawsze wpisały się w historię sztuki współczesnej, a czytanie o nich jest równie fascynujące, co ich oglądanie.


Chyba każdy z nas ma w życiu kanon znanych postaci, które inspirują, są siłą napędową do rozmaitych działań. Jedną z takich osób jest dla mnie właśnie Marina Abramović. Natrafiłam na nią dość dawno temu, bodajże przed ośmioma laty, gdy media obiegło nagranie jej spotkania z Ulayem, byłym partnerem. Od czasu rozstania rozmawiali głównie poprzez prawników, pomijając jakieś drobne spotkania w nerwowej atmosferze, więc ten moment spoglądania na siebie z perspektywy dojrzalszego wieku zrobił ogromne wrażenie. To był zapalnik do mojego bliższego zapoznania z Mariną, sporo o niej czytałam, obejrzałam tyle, ile znalazłam, przez pewien okres rzeczywiście „oddychałam” jej twórczością. Moc tego zaangażowania nieco opadła, ale Abramović nadal zajmuje specjalnie miejsce w moim umyśle. Bardzo ucieszyła mnie informacja o polskim wydaniu autobiografii artystki, trochę czekałam na tę chwilę. W końcu książka wylądowała w mych rękach, zdążyłam przerobić ją już dwa razy!


Sądziłam, że dość dużo wiem o Marinie. Jakże się myliłam. Dopiero lektura otworzyła mi oczy na wiele kwestii, pozornie nieistotnych, a realnie mających kluczowy wpływ na występy artystki. Pragnę zaznaczyć, iż całość można pochłonąć w dwa dni, maksymalnie trzy. Czyta się okrutnie szybko, głównie ze względu na poruszaną tematykę, oczywiście, ale publikację skonstruowano w przejrzysty sposób. Myślę tu o zasłudze Jamesa Kaplana, który sprawował pieczę nad techniczną stroną książki. Nic dziwnego, w końcu ma doświadczenie — ma na swoim koncie współtworzenie biografii Jerry’ego Lewisa, Johna McEnroe’a, więc pomoc Marinie musiała być dla niego całkiem łatwa.

Z zewnątrz moje życie wyglądało na uprzywilejowane i w pewnym sensie takie było — w porównaniu z otaczającą mnie ponurą, pełną niedostatku rzeczywistością komuny żyłam w luksusie. Nie musiałam prać ani prasować ubrań, gotować ani sprzątać pokoju. We wszystkim mnie wyręczano. A wymagano jedynie, bym się uczyła i osiągała najdoskonalsze wyniki. Brałam lekcje fortepianu, angielskiego i francuskiego. Matka fascynowała się kulturą francuską — z tego kraju pochodziło wszystko, co najlepsze. Byłam nie lada szczęściarą, jednak przy całym komforcie swojego życia czułam się bardzo samotna.

Na uznanie zasługuje też samo wydanie, w twardej oprawie z obwolutą, szyte. I coś, na co często zwracam uwagę — zdjęcia! Tym razem nie mam do czego się przyczepić. Jest ich dużo, w świetnej jakości, cudownie zgrywają się z tekstem. Przyjemnie się je przegląda i muszę przyznać, że to dla mnie kompozycja idealna. Łącznie z fotografią znajdującą się na okładce, którą można interpretować na różne sposoby. Niebanalny portret, lecz również złudzenie, jakbyśmy brali udział w wydarzeniu z MoMA, wpatrując prosto w oczy Mariny.

Abstrahując od opisów artystycznej drogi Abramović (naprawdę frapujących), największe wrażenie zrobiła na mnie historia jej dzieciństwa. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z faktu, jak ciężkie chwile przechodziła. Ofiara przemocy ze strony matki, obserwująca rozpad rodziców, odejście ukochanego ojca. I to wszystko w murach domu prominentnej rodziny. Zawsze uważała siebie za brzydką, znosiła realne upokorzenia. Od najbliższych. Skupienie na tym uwagi jest zatrważające, acz potrzebne w zrozumieniu wielu zachowań Mariny. Zaintrygowało mnie wplecenie dziejów Jugosławii, rządzonej twardą ręką Tity. Artystka opowiada o swoich dawnych przekonaniach politycznych wpajanych przez rodziców, odrysowuje cechy społeczeństwa tamtych lat, często na przykładzie własnej familii.

Autobiografię Mariny Abramović rekomenduję przede wszystkim miłośnikom jej twórczości. Książka świetnie nada się na prezent dla osób, które ją podziwiają, a chciałyby się dowiedzieć o niej coś więcej, z pierwszej ręki. Jeśli macie wokół siebie takich ludzi, to gwarantuję, że będą zadowoleni z podarunku, a egzemplarz dumnie postawią na półce!

Zostaliśmy parą. Właśnie rozszedł się z żoną. Był bardzo kochanym człowiekiem i czułam się z nim naprawdę swobodnie. Nie musiałam niczego udawać. Gdy czułam się niepewnie, podtrzymywał mnie na duchu. Kiedy się bałam, przekonywał, że nie ma się czym martwić, a ja go słuchałam. Przez kolejne lata zawsze się spotykaliśmy, gdy akurat oboje byliśmy w Europie. Podróżowaliśmy też wspólnie — do Tajlandii, na Malediwy. Podczas pobytu na tych wyspach zrobił mi zdjęcie, które do tej pory jest jednym z moich ulubionych — uśmiecham się na nim, stojąc w staromodnym kostiumie kąpielowym, z piłką plażową w rękach. Wyglądam na szczęśliwą. Tak zresztą było.


AUTOR • MARINA ABRAMOVIĆ
TYTUŁ • „POKONAĆ MUR. WSPOMNIENIA”
LICZBA STRON • 432
WYDAWNICTWO • REBIS
ISBN • 978-83-8062-173-2

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU REBIS ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO!


CHCECIE PRZECZYTAĆ RECENZJĘ RAZ JESZCZE?

2 komentarze: