Czasem się wydaje, że świetnie znamy daną historię. Niespodziewanie, może ona zawierać drugie dno, tylko czekające na odkrycie. Trzeba uważać, bo krzywe zwierciadła zazwyczaj niosą za sobą ogromne dawki humoru, pojawiające się w bardzo specyficznych okolicznościach…
Młodziutka Jane Eyre nie ma łatwego życia. Sierota, jakiś czas wychowywana przez apodyktyczną ciotkę, teraz mieszka w strasznej szkole z internatem. Lowood to miejsce, które każdy chciałby omijać z daleka, głównie z powodu skąpego oraz niesprawiedliwego dyrektora o nazwisku Brocklehurst. Głodne i zziębnięte uczennice często umierają. Jane szuka ukojenia w swojej pasji — malarstwie. W uporaniu się z przykrą sytuacją pomagają jej też przyjaciółki, Charlotte i Helena. Ta pierwsza, pochodząca z rodziny Brontë, marzy o karierze pisarki, natomiast druga… jest duchem. Istnienie (bo niekoniecznie życie) dziewcząt ulega zmianie, gdy dyrektor zostaje zamordowany. W śledztwo miesza się (Królewskie) Towarzystwo do spraw Relokacji Dusz Zbłąkanych, którego agentem jest Alexander Blackwood. W wyniku zbiegu okoliczności poznaje się z Eyre i za wszelką cenę postanawia uczynić ją współpracownicą, ponieważ dziewczyna posiada rzadki dar: widzi duchy, oczywiście. Prowadzi to do wielu skomplikowanych sytuacji, a ich finałem okazuje się wyjazd Jane do Thornfield Hall, gdzie ma być guwernantką podopiecznej niejakiego Edwarda Rochestera. W pogoń za nią rusza nie tylko Blackwood — towarzyszą mu Charlotte i jej brat, Branwell, niezwykle pechowy młody mężczyzna, również będący agentem. To dopiero początek problemów. Kto czyha na bohaterów?
Przyznaję, rzadko sięgam po zabawne książki. Zazwyczaj otaczam się dość przykrymi emocjami, lubię się wzruszać, posmucić, przeżywać z danymi postaciami ich różnorakie tragedie. Dlatego sporym zaskoczeniem dla mnie samej jest fakt, że zdecydowałam się przeczytać powieść, która ma w sobie taką dawkę dowcipu. Mój wybór wynikała już z tytułu — uwielbiam twórczość Emily, Anne i Charlotte Brontë, więc nawiązanie do tej ostatniej skłoniło mnie do zamówienia własnego egzemplarza. Z opisem zapoznałam się pobieżnie, toteż nie wiedziałam czego się spodziewać po lekturze. Ot, taka niespodzianka. I nie będę ukrywać, pierwsze strony „wchodziły” opornie, powodem był chyba brak przyzwyczajenia do tego typu książek. Ale postanowiłam brnąć dalej. Dobra decyzja! W końcu czytanie sprawiło mi przyjemność, godziny szybko płynęły, a ja zaczęłam przyłapywać się na tłumionych chichotach. Jednak autorki mnie nie zawiodły!
Wiem, że sporo osób widzi w powieści podobieństwo do „Harry’ego Pottera”. W pewnym stopniu mogę zgodzić się z tym porównaniem. Chociaż „Moja Jane Eyre” bardziej kojarzy mi się z publikacją, która wpadła w me ręce wieki temu. Nazywała się „Barry Trotter” i była pikantną wariacją na temat tego pierwszego. Pozycja charakteryzowała się mocnym poczuciem humoru, lecz autor również sięgnął po już klasyka, luźno kreując fabułę na swoją modłę. Hand, Ashton i Meadows postawiły na lżejszy dowcip, taki angielski, co zaskakuje biorąc pod uwagę fakt, że pisarki są Amerykankami! Możliwe, iż same zaczytują się w brytyjskiej literaturze.
Otaksowała Charlotte wielkimi czarnymi oczami, nie kryjąc pogardy. Panna Ingram była bezsprzecznie piękna, Charlotte chyba nigdy nie widziała nikogo piękniejszego. Podziwiała jej smukłą sylwetkę, łabędzią szyję i nieskazitelną cerę, a także koronę misternie zaplecionych czarnych włosów lśniącą w świetle świec — każdy detal wyglądu Blanki Ingram mógłby być inspiracją dla poety. Natychmiast zanotowała w myślach dwa zdania o wymyślonej własnie bohaterce swojej powieści. Aurę naturalnego uroku rozwiewało jedynie szydercze spojrzenie, którym obrzuciła Brana, zauważywszy okulary nałożone na maskę, oraz kpiący uśmieszek, którym skwitowała jego ewidentne zdenerwowanie.
Przypadła mi do gustu ta mieszkanka gatunków. Znajdziemy satyrę, romans, odrobinę kryminału i science-fiction. Całość wypada naprawdę interesująco, także dzięki językowi. Niby stylizowany na charakterystyczny dla Charlotte Brontë, trochę archaiczny, jednak okrutnie rozbawiały mnie współczesne wstawki, wręcz slangowe. Kapitalne połączenie! Zwłaszcza, gdy wyobrażałam sobie damy w ciężkich sukniach, które używają słów odpowiednich dla nastolatek podchodzących z naszych czasów. Myślę, że autorki same świetnie się bawiły w trakcie pisania, co miało wpływ na całokształt historii. Ciekawy pomysł na fabułę, do tego niezłe wykonanie.
Początkowo trudno mi było zżyć się z bohaterami. Jednak po kilku rozdziałach zaczęłam pałać sympatią do Charlotte, bo do Jane nadal mam mieszane uczucia. Została stworzona w odpowiedniej formie, dowcipnej, ale często irytuje. Natomiast Charlotte i Alexander — wspaniały duet! Niekwestionowanymi mistrzami drugiego planu są Helena oraz Branwell. Powiedzonka tej pierwszej wielokrotnie potrafią doprowadzić do ataku śmiechu. Fajtłapowaty Bran nie wzbudzał politowania, lecz czystą życzliwość. Ucieszyło mnie jego pojawienie się w książce. Realny brat sióstr Brontë to człowiek dość zapomniany, a szkoda. Był utalentowany, choć historia tego życia wypada smutno. Mam nadzieję, iż dzięki „Mojej Jane Eyre” więcej osób się nim zainteresuje.
Powieść Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows umie poprawić nastrój. Lektura idealna na tę końcówkę lata, na odprężenie w ostatnich dniach wakacji. Z chęcią sięgnę po poprzednią część serii. Muszę nadmienić, że oba tomy dotyczą różnych historii, toteż bez problemu można zacząć od „Mojej Jane Eyre”. W przygotowaniu jest kolejna książka, tym razem skupiona na postaci „Calamity Jane”, niesamowitej kobiecie, która była amerykańskim rewolwerowcem! Premiera za dwa lata, więc jeszcze trochę poczekamy. Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia!
Poczuła na policzku pierwszą kroplę. Potem drugą na czubku głowy. Wyszły z Thornfield bez czepków, nie miała nawet swojej torby z ułamaną rączką. Gdy się rozpadało, tylko zamknęła oczy i przekrzywiła głowę, zmuszając się do skupienia całej uwagi na oddychaniu, nie na realnym niebezpieczeństwie, w którym się znalazły. Wyobraziła sobie, że szuka ich pan Blackwood. Że przemierza wrzosowiska konno, odchodząc od zmysłów. Że woła ją po imieniu. Kto wie, może już dotarł do Haworth? A jeśli tak, to się zapewne domyślił, że one tam nie dotarły, i zaczął ich szukać. Może znajdzie je lada moment? Ale pan Blackwood nie nadjeżdżał.
AUTOR • CYNTHIA HAND, BRODI ASHTON, JODI MEADOWS
TYTUŁ • „MOJA JANE EYRE”
LICZBA STRON • 512
WYDAWNICTWO • SQN
ISBN • 978-83-8129-249-8
DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU SQN ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO!
CHCECIE PRZECZYTAĆ RECENZJĘ RAZ JESZCZE?
Jeszcze się zastanowię. 😊
OdpowiedzUsuńPolecam! :)
UsuńZ pewnością po nią sięgnę!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się spodoba. :)
UsuńZachęciłaś mnie! Nie byłam przekonana po przeczytaniu opisu. Bardzo lubię książkę "Jane Eyre", więc obawiałam, że się ją zniszczono doszczętnie... ale widzę, że niepotrzebnie się bałam. Przy najbliższej okazji sięgnę po ten tytuł :).
OdpowiedzUsuńOj, miałam identyczne obawy. :D Całe szczęście, że ta książka podchodzi do oryginalnej „Jane Eyre” niezwykle luźno.
UsuńJa też bardzo rzadko sięgam po zabawne książki i też uwielbiam siostry Bronte więc jestem bardzo ciekawa mojej lany Jane 💖 pewnie będzie trzeba od razu zaopatrzyć się w obydwa tomy. Jesteś pierwszą osobą u której nareszcie znalazłam informacje ze książki nie są ze sobą silnie powiązane i można zacząć od dwójki 😘
OdpowiedzUsuńJa mam okropnego pecha, bo bardzo często zaczynam czytać od drugich lub trzecich tomów. :D Oczywiście, wszystkiego dowiaduję się dopiero wtedy, gdy egzemplarz już do mnie dotrze. Całe szczęście, że tym razem trafiłam na niepowiązane ze sobą historie. :)
Usuń