Mieszkankami Towers są cztery siostry, gotowe bronić swojej posiadłości wbrew wszelkim przeciwnościom losu.
Amanda czuje, że znajomość ze Sloanem O’Rileyem, który ma zaprojektować przebudowę rodzinnej posiadłości, może być kłopotliwa. Oboje są pełni temperamentu i od pierwszej chwili mocno między nimi iskrzy. Amanda postanawia utrzymać dystans, rozmawiać ze Sloanem wyłącznie o interesach, lecz to okazuje się dość trudne. Kiedy jednak zobaczy, że Sloan ryzykuje dla niej własne życie, sprawy potoczą się w niespodziewanym kierunku…
____________________
Znowu nadarzyła się okazja do przeczytania powieści autorstwa Nory Roberts. Jak już wspominałam przy poprzednich recenzjach, mamy do czynienia z książkami wyjątkowo sympatycznymi. Zazwyczaj słynne, zwłaszcza przed kilkoma dekadami, „romansidła” kojarzą nam się z niesamowitym kiczem. Ale zaczynają przeżywać renesans popularności. I, muszę przyznać, te starsze pozycje często fabularnie nie odbiegają od tych współczesnych, a w pewnych kwestiach nawet je przewyższają. Jest w nich jakaś lepsza świadomość delikatności. Bez wiecznego rzucania wulgaryzmami, krążenia wokół tylko jednego wątku oraz przysłowiowego „lania wody”, byle egzemplarz stał się wielki oraz gruby. A nasza „Amanda” przeczy wymienionym wadom. Jak poprzednie książki Nory, (które opisywałam) wciąga, umila nudne chwile. Taka pozycja mająca za zadanie zabawić — szybko o niej zapomnimy, lecz wróci do nas przy kolejnym tomie, spełniającego właśnie tę samą rolę.
Amanda wskoczyła do chłodnej wody w basenie, spodziewając się szoku.Wynurzyła się, czując na całym ciele rozkoszny dreszcz, i zaczęła swoje zwykłe pięćdziesiąt długości. Rankiem najlepsza jest energiczna rozgrzewka, bowiem rozpuszcza zgromadzone w ciele stare napięcia, szykując miejsce na nowe, które niewątpliwie powstaną jeszcze tego samego dnia. Praca asystentki menedżera w hotelu Bay Watch sprawiała Amandzie satysfakcję, zwłaszcza że przed nadejściem gości miała prawo korzystać z hotelowego basenu. Był koniec maja, czyli początek sezonu, i goście już zaczynali się zjeżdżać. Oczywiście to jeszcze nic w porównaniu ze środkiem lata, ale większość pokoi była już zajęta i Amanda miała pełne ręce roboty. Tym bardziej więc ceniła sobie tę poranną godzinę. Korzystała z basenu zawsze, gdy pogoda na to pozwalała.
Siostry Calhoun to szczęściary. Wszystkie trafiają na swoich idealnych mężczyzn, przechodzą przez różne perypetie, finalnie znajdując spokój w ramionach ukochanego. Już na początku lektury możemy domyślić się zakończenia. Czy przyjemność z czytania staje się wówczas mniejsza? Nie, ponieważ jesteśmy świadomi, że nie trzeba się nieustannie stresować losami bohaterów, denerwować następnymi stronami. Dlatego mogę ciągle podkreślać — powieści stworzone po to, aby zapewnić nam rozrywkę. Dużo schematów, ale poprowadzonych w uroczy sposób, sprawiający, iż z ciekawością obserwujemy kolejne przygody postaci. Zwłaszcza duetów, będących osią każdego tomu. W tym przypadku, Amandy i tajemniczego Sloana, zmuszonych do stawienia czoła dziwnym problemom…
Amanda jest skupiona na karierze, dość uparta, troszkę złośliwa, lecz tak naprawdę drzemią w niej spore pokłady troski, przede wszystkim o najbliższych. Zawsze stara się samotnie rozwikływać wszelkie zawiłości. Jej pierwsze spotkanie ze Sloanem wypada zabawnie, gdy ten zawadiacki mężczyzna bezpardonowo na nią wpada, wytrącając paczki, przeszkadzając w przygotowaniach do ślubu C.C. (pamiętacie ją?), a dodatkowo, wprowadzając zamieszanie w sprawie remontu rodzinnej posiadłości. Jednak, jak to u Roberts, początkowa niechęć przeobraża się w silne uczucie, będące w stanie pokonywać przeciwności.
W całej serii najciekawszy wydaje mi się wątek Bianki, prababki Calhounów, postaci tragicznej oraz romantycznej. Nieszczęśliwie zakochana, rzuciła się z wieży, zostawiając po sobie klejnoty rodowe. Na ich temat krąży dużo legend, a wielu ma chęć na odnalezienie cennych szmaragdów. Przyznam, że chętnie sięgnęłabym po książki poświęcone tylko Biance, jej perypetiom. Patrząc na ilość powieści stworzonych przez Roberts już sądziłam, iż rzeczywiście skrobnęła parę pozycji o wspomnianej bohaterce, ale nie znalazłam takiej informacji. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję na podsunięcie autorce mojego pomysłu! Jak na razie, mogę skupić się na potomkiniach interesującej B., podobnie do niej walczących o miłość, choć z lepszym skutkiem…
Tego ranka Amanda nie znalazła jednak żadnej legendy. Gdy dotarła do hotelu, miała za sobą już pięć godzin ciężkiej pracy. Kilka tygodni temu, gdy zaczynały przeglądać papiery, obiecała sobie, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie naszyjnika. Jak na razie, odnalazły tylko rachunek za jego kupno oraz kalendarz Bianki, w którym znajdowała się notatka potwierdzająca jego istnienie. Zdaniem Amandy były to wystarczające dowody na to, że naszyjnik nadal istnieje i musi się znajdować gdzieś w domu.
Bardzo często myślała o tym klejnocie. Zastanawiała się, ile znaczył dla Bianki i dlaczego prababcia zdecydowała się go ukryć. O ile rzeczywiście to zrobiła. Istniała bowiem jeszcze druga wersja wydarzeń, według której Fergus w przypływie złości wrzucił naszyjnik do morza. Wszystkie rodzinne przekazy podkreślały jednak niezwykłe skąpstwo Fergusa, toteż trudno było uwierzyć, by z własnej woli pozbyć się klejnoty wartego ćwierć miliona dolarów.
Są takie książki, które po prostu muszą umilić nam czas. I „Amanda” wręcz doskonale się w ten model wpasowuje. To powieść wyjątkowo przyjemna w odbiorze, lekka, zajmująca nam jeden, maksymalnie dwa wieczory. Fajna na jesień, gdy robi się coraz zimniej oraz ciemnej. Warto opatulić się w koc, wypić gorącą herbatę, poczytać, a później podarować egzemplarz komuś, kto również potrzebuje odrobiny odpoczynku, kompletnie pozbawionego zbyt intensywnego myślenia. A ja sama bardzo polubiłam siostry Calhoun, chętnie poznam ich dalsze przygody.
Dawno już nie czytałam żadnej książki tej autorki, więc chętnie wrócę do jej twórczości. 😊
OdpowiedzUsuń