MAIRI WILSON • „LIST Z PRZESZŁOŚCI”


Tajemnice mogą w spokoju przeleżeć całe lata. Przykurzone, ukryte wśród papierów, niewiele znaczących świstków. Jednak dotarcie do prawdy może rodzić poważne konsekwencje. Czy warto walczyć z czyjąś przeszłością i iść prosto w mrok? To przyciąga, zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy możliwość poznania kogoś bliskiego, choć odległego…

Życie Alexis Shaw dotykają dwie ogromne tragedie. W wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę ginie jej matka, Isabel, a niedługo później umiera przyszywana babcia, Ursula — kobieta spadłą ze schodów. Na domiar złego, Lexy niedawno rozstała się z narzeczonym. Pogrążona w bólu dziewczyna musi zająć się sprawami spadkowymi. Wyrusza aż do Edynburga, do mieszkania Ursuli, gdzie trafia na pewną teczkę. Sekret ujawnia prawnik — staruszka miała syna. Jego dane pozostają nieznane, lecz Lexy postanawia za wszelką cenę poznać mężczyznę. Wyrusza aż do Malawi. To tam Ursula przed laty pracowała jako pielęgniarka. Niestety, niebezpieczeństwo czyha. Alexis musi się bardzo postarać, aby wyjść z tej historii cało. Komu dziewczyna weszła w drogę?


Przez dłuższy czas ta książka pozostawała dla mnie zagadką. Po samym opisie wnioskowałam, że mogę mieć do czynienia z przyjemną sagą rodzinną, jakich wiele. Często sięgałam po powieści, które skupiały się na poszukiwaniu swoich korzeni, a zazwyczaj do sedna prowadził list. Gdy egzemplarz już trafił w moje ręce, to już byłam gotowa do lektury. I bardzo zaciekawiona, czy przypuszczenia pokrywają się z rzeczywistością. O dziwo, nie. Przyjemna niespodzianka. Nastawiłam się na dość słodką historię, mało oryginalną, jednak lekką. Tymczasem dostałam dobrze skonstruowaną fabułę. Posiadającą parę wad, ale takich, które nie rzutują na ogólną ocenę. Mairi Wilson jest debiutantką, pierwsze wydanie „Listu z przeszłości” (oryginalny tytuł to „Ursula’s Secret”) ukazało się zaledwie dwa lata temu. Kibicuję autorce i myślę, iż jeszcze zdąży nas kilkukrotnie zaskoczyć. A ma do tego prawdziwe predyspozycje.


Ta powieść jest prawdziwą skarbnicą tajemnic. Jedna wynika z drugiej, a ich rozwiązanie przysparza kłopotów. Nie sposób narzekać na nudę i przewidywalność. Akcja została tak stworzona, że trudno się oderwać. Pewien kłopot może sprawiać nawał imion oraz nazwisk, chwilami wplecionych bez większej potrzeby. Dlatego uważam, iż „List z przeszłości” to książka, która wymaga dużej dozy uwagi, skupienia. Inaczej pogubimy się, będziemy wracać do poprzednich stron, chcąc wyłuskać sens potrzebny do kontynuowania lektury. Byłoby cudownie, gdyby na początku wyrysowano drzewo genealogiczne, ewentualnie wypisano wszystkie postaci. To duże ułatwienie, szczególnie dla starszych osób, które nie zawsze znają język angielski.

Kolory w ruchu, kołyszące biodrami kobiety niosące kosze i tobołki wysoko na głowach, pękające w szwach autobusy przypominające rozlane puszki z farbą, batik łopoczący jak flaga na sznurach z praniem. A z góry świeci słońce: jego gorąc, jego promienie zlewają potem jej ubranie, przypalają jej skórę, kurz wpada do oczu i wysusza gardło. Była wycieńczona, tak, ale jednocześnie pełna życia i energii, czego nigdy nie dały jej szare, znane ulice londyńskiego przedmieścia.

Muszę przyznać, że kilka razy korciło, aby przejrzeć ostatnie kartki i w końcu dotrzeć do finału. Całe szczęście, iż się powstrzymałam. Czytałam to późnej nocy, choć oczy pragnęły odpocząć. Taka rekomendacja jest chyba najlepsza. Dobrze czasami trafić na publikacje, które umieją zaciekawić do tego stopnia, że spędzamy nad nimi długie godziny. Odkładając swój egzemplarz czułam satysfakcję, lecz chciałabym jeszcze trochę pogłówkować nad zagadkami przynoszonymi przez każdy rozdział. Intrygi świetnie poprowadzono, wręcz „detektywistycznie”. Nie zauważyłam żadnych luk fabularnych, błędów logicznych.

Największy minus — dla mnie, sama główna bohaterka, chociaż mogę ją odrobinę wybielić, o czym za chwilę. Sprawia wrażenie osoby egoistycznej, trudno zapałać do niej sympatią. Momentami marzyłam o tym, by wziąć ją za rękę i poprowadzić, bywała roztrzepana. Naturalnie, można podziwiać jej determinację w dążeniu do prawdy. Ale to ciągle za mało do myślenia o niej z należytą uwagą. Nie jest jednowymiarowa, co czyni Lexy ludzką, lecz ciężko mi stwierdzić, że miło mieć taką koleżankę. Za to fantastycznie nakreślono Helen i Evie, przyjaciółki Ursuli. Wspomniana trójka dzieli ze sobą tajemnicę, a ich relacja rzutowała nie tylko na ich własne życie, również na cudze.

„List z przeszłości” trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Z pewnością spodoba się miłośnikom niebanalnych rozwiązań. Trudno sklasyfikować tę książkę, związać z konkretnym gatunkiem. I prawdopodobnie na tym polega cały fenomen. Mairi Wilson zdecydowanie może być zadowolona ze swojej powieści. Chętnie przeczytam kolejne! Teraz wystarczy uzbroić się w cierpliwość, poczekać.

Malawi zachwycało. Lexy widziała zdjęcia i czytała co nieco o jeziorze w przewodniku, który kupiła na lotnisku Heathrow, ale wciąż była zupełnie nieprzygotowana na zapierający dech z piersiach widok, który roztoczył się przed nimi, kiedy jeep zjechał po lekko pochyłej drodze na złociste wybrzeże. Poniżej jasna woda lśniła błękitem i srebrem, tworząc istny spektakl światła migoczącego na wietrze. Piknik przygotowany przez Roberta był równie zachwycający. Mężczyzna zrobił na niej wrażenie. Duże wrażenie.


AUTOR • MAIRI WILSON
TYTUŁ • „LIST Z PRZESZŁOŚCI”
LICZBA STRON • 528
WYDAWNICTWO • KOBIECE
ISBN • 978-83-65-74070-0

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU KOBIECE ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO.

2 komentarze:

  1. Szkoda, że główna bohaterka budzi negatywne emocje, zawsze przyjemniej się czyta o sympatycznych bohaterach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. Chociaż w tym przypadku to aż tak nie razi. Zawsze mógł się trafić naprawdę nudny charakter, a to gorsze od tego denerwującego! :D

      Usuń