Życie z geniuszem nie jest usłane różami, wymaga wielu wyrzeczeń, często przynosząc też mnóstwo pożytecznych lekcji. Jak radzić sobie z ojcem, którego imię wysławia cały świat? Czy można stworzyć własną opowieść?
Ingmar Bergman to postać znana chyba wszystkim miłośnikom kina. Wybitny szwedzki reżyser, jeden z największych w historii świata. W tym roku obchodziłby setne urodziny. Jego filmy nadal inspirują współczesnych artystów, a widzów skłaniają do refleksji, poruszają ciężką tematykę: śmierci, samotności, cierpienia. Patrząc na niepokojące kadry, aż trudno uwierzyć, że ten człowiek istniał — całkiem normalnie, jak każdy z nas. Oddychał, jadł, kochał, choć okazywanie tego ostatniego czasami przychodziło mu z oporami. Prowadził dość burzliwe życie prywatne, na które składało się pięć żon i dziewiątka dzieci, niezliczone romanse. Owocem związku z Liv Ullmann, jego muzą, wspaniałą aktorką, jest córka, Linn. Pisarka i dziennikarka, sama już doczekała się potomstwa (czwórki), niegdyś planowała, aby stworzyć z ojcem książkę. Niestety, nigdy do tego nie doszło, marzenie zostało przerwane przez śmierć Bergmana. Ullmann poszła tą drogą bez niego, skupiając uwagę na własnych wspomnieniach. W ten sposób w ręce czytelników trafiają „Niespokojni”, historia dziewczynki oraz jej rodziców, rozległej familii, która może wydawać się wręcz dziwaczna w swoich zachowaniach…
Zawsze ciągnęło mnie do nieco starszego kina, czarno-białych obrazów, mocno wpływających na percepcję. W moim panteonie ulubionych reżyserów bardzo wysokie miejsce piastuje słynny Ingmar Bergman. Jego filmy przypominają mi ożywione fotografie wykonywane za pomocą szwedzkiego Hasselblada. I ten aspekt życia Bergmana odbierałam jako najważniejszy — karierę. Nie zgłębiałam się w prywatę, nigdy nie czułam chęci bliższego poznania reżysera od innej strony, oderwanej od twórczości. Wszystko zmieniło się w tym roku, przy okazji obchodów jego setnych urodzin. Namnożyło się programów telewizyjnych, artykułów, książek. Te ostatnie, tradycyjnie, uważam za najciekawsze, lecz trudno było mi stwierdzić, która z nich mogłaby najlepiej nakreślić „domowego” Ingmara. Mój wybór padł na publikację autorstwa Linn Ullmann, czyli córki artysty. Uznałam, iż jej opinia, paradoksalnie, może być jednocześnie obiektywna oraz subiektywna, jakkolwiek dziwnie brzmią takie słowa. Nie pomyliłam się w ocenie.
Przyznam, że z początku sądziłam, że będę miała do czynienia z dość zwykłą biografią, napisaną w klasycznej formie. Daty, miejsca, opisy minionych wydarzeń. Ullmann zaskoczyła, w pozytywny sposób. Całość przypomina powieść, do tego świetnie skonstruowaną. Oryginalny pomysł na przekazanie swojej historii, ujął mnie już od pierwszych stron. Czytałam powoli, z namaszczeniem, delektując się każdym wyrazem. Bowiem Linn charakteryzuje piękny styl, chwilami wręcz poetycki, a równocześnie prosty w odbiorze, niebanalny. Bałam się popadania w przesadę, lecz autorka wyszła z tej próby obronną ręką. Kilkukrotnie wracałam do poszczególnych fragmentów, mocno chwyciły za serce.
Mama była o wiele młodsza od taty, kiedy się poznali. Miała dwadzieścia siedem lat i była bardzo piękna. Opowiadała, że kiedy się urodziłam, tata przyleciał samolotem ze Sztokholmu i przywiózł zielony pierścionek — szmaragd, który podarował jej, siedząc na brzegu łóżka. Kiedy już wręczył jej pierścionek i popatrzył przez chwilę na nowo narodzoną córeczkę — żółtą i chudziutką — wsiadł w samolot z powrotem do Sztokholmu. Po jednej nocy w szpitalu mama musiała przenieść się do jednoosobowego pokoju, ponieważ inne matki na oddziale położniczym krzywo na nią patrzyły, a kiedy leżał przy niej noworodek, nie miała odwagi ani czytać, ani spać, ani patrzeć w sufit, ani wyglądać przez okno. Nie mogła robić nic oprócz wpatrywania się w to, co urodziła.
Wiem, że sporo osób poczuje się znudzonych specyficznym rozwojem akcji, pełnym refleksji, analizy. Ja przepadam za taką atmosferą, zazwyczaj skłania mnie do wzruszeń. Z kart bije potrzeba realnego kontaktu z rodzicami, bezpieczeństwa, ale Linn przedstawia też te wszystkie dobre momenty, które zawierało jej dzieciństwo. Nie rysuje wyłącznie jednej strony medalu, stara się ukazać, iż ojciec i matka podzielili się ważnymi radami, w jakiejś formie usprawiedliwiającymi to, co bywało ciężkie, zwłaszcza dla małej dziewczynki, szukającej bezgranicznej miłości.
W książce znalazły się drobne aspekty składające się na coś okrutnie przejmującego. Bergman nigdy się nie spóźniał, punktualności uczył swoje potomstwo, ludzi z otoczenia. Pewnego dnia nie pojawiał się na umówionym spotkaniu — znak, że nadeszły zmiany. Publikacja Linn Ullmann jest opowieścią o starzeniu się, odchodzeniu. O brutalności czasu, gdy zauważamy, iż światły niegdyś umysł szwankuje, a nasi rodzice, będący wcześniej autorytetami, silnymi niczym skały, sami zaczynają potrzebować opieki, cierpliwości. Doskonale rozumiem przemyślenia autorki w tym temacie, temacie bardzo mi bliskim w ostatnich miesiącach. Chyba dlatego ta pozycja mną wstrząsnęła. Umiem się w niej odnaleźć.
„Niespokojni” to lektura idealna na jesień. Warto ją przejrzeć na spokojnie, bez pośpiechu. Wartościowa książka, zasługująca na uwagę. Spodziewałam się po prostu biografii Ingmara Bergmana, a dostałam piękną opowieść o relacji córki i ojca, o radzeniu sobie z sędziwym wiekiem, o pielęgnowaniu więzi. Pozycja świetna nie tylko dla miłośników twórczości reżysera, ale też czytelników pragnących pochylić się nad rzeczami ważnymi, chcących poukładać własne myśli dotyczące rodzicielstwa. Cieszę się, iż otrzymałam szansę sięgnięcia po tak istotną publikację. Zostanie przy mnie na długo, będę do niej wracać.
Zbliża się lato i mama wróciła do domu. Urządza przyjęcie. Heidi będzie u mnie nocować. Postanowiłyśmy nie spać, tylko szpiegować dorosłych, i przez jakiś czas obserwujemy zabawę, ale w końcu zasypiamy obok siebie przy wtórze śmiechów, muzyki i głosów. Budzimy się dopiero następnego dnia, późno. Nikogo nie ma w domu. Przedpołudniowe słońce świeci na wszystko, co pozostawiła po sobie noc. Wszędzie stoją brudne kieliszki i butelki po winie, na okiennych szybach są tłuste plamy, jakby wszyscy goście przykładali do nich ręce, usiłując tamtędy wyjść. Heidi mówi, że powinnyśmy otworzyć okna, żeby wpuścić trochę powietrza. Kiedy mama tańczy, tak jak na tym przyjęciu, kręcąc się po salonie, boję się, że się przewróci.
AUTOR • LINN ULLMANN
TYTUŁ • „NIESPOKOJNI”
LICZBA STRON • 448
WYDAWNICTWO • W.A.B.
ISBN • 978-83-280-5396-0
DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU W.A.B. ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO!
CHCECIE PRZECZYTAĆ RECENZJĘ RAZ JESZCZE?
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń