URSULA K. LE GUIN • „KOTOLOTKI”


Arcydzieło literatury dziecięcej.

Pewnego razu mieszkająca w mieście kotka urodziła czworo kociąt. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kociaki miały… skrzydła.

Korzystając z rzadkiej u kotów umiejętności latania, Thelma, Harriet, James i Roger postanawiają udać się w świat, aby go lepiej poznać. Nie wiedzą jednak, że z dala od domu będą czyhać na nie różne niebezpieczeństwa.

Czy znajdą bezpieczne schronienie? Czy spotkają po drodze przyjaciół? A co jeśli trafią w złe ręce?

Przepełnione urzekającym ciepłem historie autorstwa jednej z największych legend literatury fantastycznej to niezapomniana lektura dla całej rodziny.

W niniejszym zbiorze znajdują się wszystkie części cyklu.

____________________

Powoli zaczynam odchodzić od terminologii typu „literatura dziecięca” — albo sama jestem jeszcze berbeciem, mimo nieubłaganie pędzącego czasu. Po prostu lubię odkrywać kolejne propozycje przeznaczone dla najmłodszych czytelników. Piękne wydania, piękne fabuły. Dlatego nie mogłam odpuścić i najzwyczajniej w świecie musiałam (!) zaznajomić się z „Kotolotkami”. W końcu doczekaliśmy się pełnego zbioru, w jednej książeczce zamieszczono każdą z, kochanych przez wielu, historii. To moje pierwsze spotkanie z Ursulą L. Le Guin. Przyznam, że trochę żałuję, iż dopiero teraz nadeszła pora na zapoznanie z jej twórczością. I mam nadzieję na rychłe sięgnięcie po inne powieści. Planuję, ale tym razem już na poważnie! „Kotolotki” wprowadziły mnie w absolutnie fenomenalny nastrój. Uwielbiam te zwierzęta, a tutaj na dodatek latają! Czyż można wyobrazić sobie jakieś lepsze połączenie? Pytanie retoryczne. Odrobina fantazji nikomu nie zaszkodzi.

Pierwsza była Thelma, która jak zawsze wstawała najwcześniej. Potem Roger, następnie (z innego otworu) mała Harriet i na końcu James. Fruwał wolniej niż pozostali, bo kiedyś rozzłoszczona Sowa zraniła mu lewe skrzydło, ale i tak bawił się z rodzeństwem w powietrznych grach, gdy kotłowali się po całej stodole i doprowadzali do szaleństwa dzięcioły z okolicznych dębów. Potem wszyscy czworo jednocześnie zeszli w dół, pikując lub robiąc pętle w powietrzu, miaucząc z głodu i radości, że zaraz będzie śniadanie. 
Hank lubił rzucać granulki w górę i patrzeć, jak Roger je łapie, a Roger lubił je łapać. Susan lubiła trzymać granulki na dłoni, a James je wyjadał, łaskocząc jej palce wibrysami i głośno mrucząc. Thelma i Harriet traktowały śniadanie poważnie i wolały się nim nie bawić.

Początkowo trochę bałam się, że Le Guin podeszła do czytelnika w aż nazbyt infantylny sposób. Używając nieustannie spieszczeń, z dość dziecinnym kreowaniem narracji. Jednak moja nieufność szybko została usunięta w cień, bowiem autorka w swoim pisaniu ma pewien charakterystyczny rys, który sprawia, iż fabuła nie wydaje się być w jakimkolwiek stopniu przesłodzona. Miłośnicy książek określanych jako te „dla dzieci” wiedzą, co mam na myśli. „Kotolotki” są urocze, oczywiście, acz też niewątpliwie dojrzałe, jeśli mogę użyć tego słowa. Magia? Naturalnie. Ale w najlepszej formie! Bez popadania w skrajności. Przypomina mi się twórczość Kennetha Grahame’a!

Chciałabym jeszcze złożyć podziękowania Maciejce Mazan, która w fenomenalnie przetłumaczyła książkę. Zajrzałam do oryginalnej wersji i muszę przyznać, że polska wersja jest po prostu świetna! Idealny przekład różnych gierek słownych, bez zapominania o indywidualnej pracy pisarki. Do tego prześliczne ilustracje S.D. Schindlera. Wydanie sprawia dobre pierwsze wrażenie, lecz trudno mówić tutaj o przeroście formy nad treścią. Całość została odpowiednio skomponowana, moim zdaniem, nadaje się na prezent z okazji urodzin, imienin, a może czasem nawet okazji nie potrzeba?

Państwo Puszkowie żyli w wielkich luksusach. Mieli na wsi wspaniały dom z kominkiem, puchową pościelą i kocimi drzwiczkami. Opiekunka serwowała im dwa razy dziennie pyszne posiłki, a w czasie gotowania rzucała im smaczne kąski. W weekendy przyjeżdżał. Właściciel w małym czerwonym samochodzie i zostawał na noc lub dwie, a wtedy częstował ich sardynkami i dawał im do zabawy myszkę wypchaną kocimiętką. 
Pan Puszek był dość tęgi i dużo spał. Pani Puszkowa, której matka była kotką perską, miała wyjątkowo piękne, długie, jedwabiste i złociste futerko. Wszystkie ich dzieci – a zwłaszcza Alexander – były bardzo pulchne i pełne energii. 
Alexander był najstarszym kotkiem – największym, najsilniejszym i najgłośniejszym. Młodsze siostrzyczki miały go dość. Zawsze się rządził, a podczas zabawy w gonienie ogona przewracał je i siadał na nich.

Ten zbiór zabawnych historyjek kryje w sobie uniwersalne przekazy. Mało odkrywcze? Lecz przedstawione w interesujący sposób. Pisarka opowiada o odwadze, akceptacji różnic, tak ważnej w dzisiejszych czasach. O szacunku dla zwierząt i ludzi. Nie musimy wszyscy się kochać. Aczkolwiek chyba damy radę zrozumieć? Nawiązując jeszcze do „dziecinnego” języka zawartego w wielu publikacjach — znowu pragnę popodziwiać, jak Le Guin pięknie potrafiła operować słowem. Uważam, iż nasze pociechy mogą dużo wynieść z „Kotolotków”. Prawdę o świecie oraz umiejętność odpowiedniego wysławiania się. W czym jest również zasługa tłumaczki! Owszem, gdy skończyłam lekturę, to nie bardzo chciałam na opuszczenie tak niezwykłego miejsca…

„Kotolotki” to zbiór naprawdę uroczych opowieści, idealnych dla osób w każdym wieku, nie tylko dzieci. Ursula K. Le Guin stworzyła fantastyczny oraz fantazyjny świat, pełen przyjaźni oraz zrozumienia dla odmienności. Cieszę się, że ta wspaniała książka jest nadal w druku, nawet po tylu latach. Jeśli Wasz dzień nie należy do tych najlepszych, macie ochotę na coś, co skutecznie poprawi Wam humor — wówczas koniecznie musicie sięgnąć właśnie po „Kotolotki”. Będziecie zachwyceni. Zaznaczam na moją odpowiedzialność!


AUTOR • URSULA K. LE GUIN
TYTUŁ • „KOTOLOTKI”
PRZEKŁAD • MACIEJKA MAZAN
LICZBA STRON • 192
WYDAWNICTWO • PRÓSZYŃSKI I S-KA
ISBN • 978-83-8169-300-4

EGZEMPLARZ RECENZYJNY UDOSTĘPNIŁO WYDAWNICTWO PRÓSZYŃSKI I S-KA — DZIĘKUJĘ!


CZY CHCIELIBYŚCIE PRZECZYTAĆ INNE OPINIE DOTYCZĄCE KSIĄŻKI?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz