Wychowana w domu dziecka Nina wie, że ma niewiele do stracenia.
Wynajmuje pokój w niebezpiecznej dzielnicy Wrocławia, żyje samotnie i ledwo wiąże koniec z końcem. Jedyną odskocznią jest dla niej ścianka wspinaczkowa oraz upragnione wyjazdy w wysokie góry. Dziewczyna postanawia dołączyć do klubu wspinaczkowego, co niespodziewanie okazuje się prawdziwą próbą charakteru.
Mikołaj od zawsze chciał zostać himalaistą tak jak jego ojciec. Gdy góry odebrały mu go na zawsze, przeżył załamanie i stoczył się na dno. Miłość do wspinaczki okazała się jednak silniejsza. Chłopak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. I nie wybaczył człowiekowi, który zostawił jego ojca w górach na pewną śmierć.
Wspinaczka jest całym światem Niny i Mikołaja oraz jedyną szansą na ocalenie przed dręczącymi ich demonami. Czy życie na krawędzi przyniesie im ukojenie i pozwoli raz na zawsze rozliczyć się z trudną przeszłością?
____________________
____________________
Ostatnie lata udowodniły mi, że Polska obfituje w całą masę wspaniałych autorek i autorów. Zawsze cieszę się, gdy mogę poznać kolejne nazwisko, zgłębić się w czyjąś twórczość. To moje pierwsze spotkanie z Sarą Antczak, przecieram szlaki jej najnowszą powieścią zatytułowaną „Lina”. Początkowo nie miałam pojęcia, czego powinnam się po tej książce spodziewać. Romansu? Sensacji? Góry od dawna mnie interesują, z ich mocą, tajemniczością, siłą natury. Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po „Linę”, mimo lekkich obaw, iż całość będzie zbyt ckliwa. Ale rzeczywiście nie warto kierować się wyłącznie dziwnymi przeczuciami, bo wówczas istnieje szansa stracenia okazji na dobrą lekturę. A „Lina” to właśnie ta dobra lektura. Wciągająca od pierwszych stron, wzruszająca, wypełniona po brzegi różnymi uczuciami. Naprawdę ciekawa pozycja, która pozytywnie mnie zaskoczyła, w praktycznie każdym aspekcie. Znakomita niespodzianka na początek roku.
Ninę i Mikołaj dzieli wiele, lecz łączy pasja, czyli wspinaczka. Pasja będąca sposobem na walkę z ich demonami, wynikającymi z traumatycznych przeżyć. Adrenalina wywoływana zdobywaniem kolejnych szczytów sprawia, że nasi bohaterowie chociaż w jakimś stopniu mogą przechodzić przez drogę uzdrowienia z problemów. Ciągle są pokiereszowanymi dziećmi w skórach dorosłych ludzi, próbujących odnaleźć się w trudnej rzeczywistości. Autorka świetnie odmalowała emocje targające obojgiem postaci, ich rozedrganie, bitwę o przetrwanie następnego dnia. To, co tworzy wrażenie „normalności” jest dla nich wielkim wysiłkiem. Wysiłkiem porównywalnym do odkrycia tajemnic najwyższych gór. Muszę przyznać, chyba aż za mocno zaczęłam współodczuwać.
Styl pisarki sprawia, iż książkę czyta się bardzo szybko, jednak ja wolałam dawkować sobie każdą kartkę, właśnie ze względu na ogromny bagaż emocjonalny płynący z tej opowieści. Dialogi wypadają naturalnie, poprzetykane niezbyt rozwlekłymi, acz dobrze rozrysowanymi opisami. Poza tym, nie bójcie się fachowej terminologii! Zadbano o odpowiednie przypisy, specjalnie dla osób, które na co dzień interesują się raczej innymi rzeczami niż wspinaczka. Dlatego można spokojnie sięgnąć po egzemplarz, myśleć wyłącznie o przedstawionej historii, będąc już przyszykowanymi na istną bombę uczuciową.
Naprawdę zachwyciło mnie, jak realistycznie wykreowano bohaterów. Są niesamowicie ludzcy, pełni wad, ale też zalet. Łatwo można sobie wyobrazić, że istnieją, są naszymi bliskimi znajomymi, o których w pewnym stopniu się troszczymy, o których się martwimy. Uważam, iż nawet tytuł książki nie jest przypadkowy. „Lina” — da się na nią popatrzeć dosłownie, jednak chyba Nina z Mikołajem są dla siebie asekuracją w formie emocjonalnej. Właśnie, ciągle mam problem z zaklasyfikowaniem tej powieści do konkretnego gatunku. Widzę w niej ogromny potencjał psychologiczny, skłaniający czytelnika do przemyśleń na temat tego, jak poważne traumy z dzieciństwa wpływają na przyszłość, w każdym jej wydaniu.
„Linę” mogę polecić osobom poszukującym w książkach intensywnych uczuć. Przywiązałam się do głównych bohaterów, ich niejednoznaczności, obserwowania wszystkich trudności, które muszą pokonać. Coś czuję, że finalnie będziemy przeczytamy kolejny tom, za co trzymam kciuki, oczywiście. Historia Niny i Mikołaja pokazuje, że zawsze warto o siebie zawalczyć. Może to brzmi banalnie, lecz trzeba pamiętać o tak uniwersalnej prawdzie, nawet najbanalniejszej. Sara Antczak to moje styczniowo-lutowe zaskoczenie, z pewnością zacznę śledzić jej dalszą karierę — powodzenia, Saro!
Ninę i Mikołaj dzieli wiele, lecz łączy pasja, czyli wspinaczka. Pasja będąca sposobem na walkę z ich demonami, wynikającymi z traumatycznych przeżyć. Adrenalina wywoływana zdobywaniem kolejnych szczytów sprawia, że nasi bohaterowie chociaż w jakimś stopniu mogą przechodzić przez drogę uzdrowienia z problemów. Ciągle są pokiereszowanymi dziećmi w skórach dorosłych ludzi, próbujących odnaleźć się w trudnej rzeczywistości. Autorka świetnie odmalowała emocje targające obojgiem postaci, ich rozedrganie, bitwę o przetrwanie następnego dnia. To, co tworzy wrażenie „normalności” jest dla nich wielkim wysiłkiem. Wysiłkiem porównywalnym do odkrycia tajemnic najwyższych gór. Muszę przyznać, chyba aż za mocno zaczęłam współodczuwać.
Styl pisarki sprawia, iż książkę czyta się bardzo szybko, jednak ja wolałam dawkować sobie każdą kartkę, właśnie ze względu na ogromny bagaż emocjonalny płynący z tej opowieści. Dialogi wypadają naturalnie, poprzetykane niezbyt rozwlekłymi, acz dobrze rozrysowanymi opisami. Poza tym, nie bójcie się fachowej terminologii! Zadbano o odpowiednie przypisy, specjalnie dla osób, które na co dzień interesują się raczej innymi rzeczami niż wspinaczka. Dlatego można spokojnie sięgnąć po egzemplarz, myśleć wyłącznie o przedstawionej historii, będąc już przyszykowanymi na istną bombę uczuciową.
Naprawdę zachwyciło mnie, jak realistycznie wykreowano bohaterów. Są niesamowicie ludzcy, pełni wad, ale też zalet. Łatwo można sobie wyobrazić, że istnieją, są naszymi bliskimi znajomymi, o których w pewnym stopniu się troszczymy, o których się martwimy. Uważam, iż nawet tytuł książki nie jest przypadkowy. „Lina” — da się na nią popatrzeć dosłownie, jednak chyba Nina z Mikołajem są dla siebie asekuracją w formie emocjonalnej. Właśnie, ciągle mam problem z zaklasyfikowaniem tej powieści do konkretnego gatunku. Widzę w niej ogromny potencjał psychologiczny, skłaniający czytelnika do przemyśleń na temat tego, jak poważne traumy z dzieciństwa wpływają na przyszłość, w każdym jej wydaniu.
„Linę” mogę polecić osobom poszukującym w książkach intensywnych uczuć. Przywiązałam się do głównych bohaterów, ich niejednoznaczności, obserwowania wszystkich trudności, które muszą pokonać. Coś czuję, że finalnie będziemy przeczytamy kolejny tom, za co trzymam kciuki, oczywiście. Historia Niny i Mikołaja pokazuje, że zawsze warto o siebie zawalczyć. Może to brzmi banalnie, lecz trzeba pamiętać o tak uniwersalnej prawdzie, nawet najbanalniejszej. Sara Antczak to moje styczniowo-lutowe zaskoczenie, z pewnością zacznę śledzić jej dalszą karierę — powodzenia, Saro!
Czytam o tej książce same superlatywy, więc i ja nabrałamn wielkiej ochoty, by ją przeczytać. 😊
OdpowiedzUsuń