MICHAELA DEPRINCE, ELAINE DEPRINCE • „WYTAŃCZYĆ MARZENIA”

Trudno wierzyć w siłę marzeń, gdy nad głowami słychać wystrzały, gdy codziennie ogląda się czyjąś śmierć. Jednak to nadzieja umiera ostatnia, mimo przeciwności…

Mabinty Bangura jest jeszcze kilkuletnim dzieckiem, gdy traci ukochanych rodziców. Żyje w przerażającym Sierra Leone, gdzie wojna to codzienność. Dziewczynka trafia do sierocińca, gdzie posyła ją okrutny wuj. Mabinty musi szybko dorosnąć, ale mimo rozpaczy umie znaleźć przyjaciół i kilka dobrych chwil. Nie załamuje się, a pokrzepia ją znaleziona przypadkowo okładka ze starego magazynu. Znajduje się na niej zdjęcie pięknej baletnicy, która z gracją zastyga w tanecznej pozie. Mabinty strzeże tego kawałka papieru niczym skarbu, a jeszcze nie wie, że wkrótce jej los się odmieni…

Od dziecka interesuję się baletem. Pamiętam te niezdarne momenty, gdy naśladowałam słynne baleriny i hasałam po pokoju ubrana w różową spódniczkę. Moja fascynacja wzięła się od „Dziadka do orzechów” — całkiem klasycznie. Z racji tego nieprzemijającego uczucia postanowiłam przeczytać właśnie taką książkę. W pierwszej chwili sądziłam, że to fikcja literacka, bo nie skojarzyłam nazwiska autorek. Już po kilku stronach wiedziałam, że to ta słynna Michaela DePrince! Troszkę o niej słyszałam, ale kompletnie nie powiązałam faktów. Patrząc na okładkę pomyślałam, że tancerka wygląda niczym obsypana brokatem. I ten ładny, szczery uśmiech… A treść jest równocześnie ciężka i pokrzepiająca. To była mocna lektura, ale też sprawiająca, że otwierałam szeroko oczy, z niedowierzania. I przyznam, iż uroniłam kilka łez wzruszenia. A historia Michaeli długo siedziała mi w głowie. Do tego stopnia, że nabrałam ochoty, aby poczytać o niej więcej.

Książka Michaeli nie jest typową autobiografią. Momentami przecierałam oczy ze zdumienia nie mogąc pojąć, że jakiekolwiek dziecko na świecie może przejść przez taki ogrom cierpienia. Jak można łatwo się domyślić, historia Michaeli ma szczęśliwe zakończenie — zaadoptowana przez parę Amerykanów wydostała się ze Sierra Leone i rozpoczęła nowe życie. Jednak i w Stanach Zjednoczonych trafiała na kłopoty, gdy spotykał ją rasizm. Społeczeństwo jest przyzwyczajone do białych baletnic, filigranowych i kruchych. Przez lata wmawiano Michaeli, że nic nie osiągnie, bo „jest źle zbudowana, Murzynki tak mają”. Czytałam te słowa z prawdziwą złością. Ten, kto tak twierdzi chyba nigdy nie widział tańczącej DePrince albo Misty Copeland.

Po prostu założyłam, że skoro byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami i nasze imiona były takie same, zaadoptuje nas ta sama rodzina. Nagle perspektywa adopcji i przeprowadzki do Ameryki nie była już tak fajna. Wtedy przyjechała ciężarówka z pudłami i albumami rodzinnymi i wszystko się tylko pogorszyło. Mabinty Suma i każda inna dziewczynka z sierocińca dostały swój album rodzinny, ale ja nie. Poczułam wielką pustkę w żołądku. Bolało bardziej, niż gdy byłam głodna.

Jasne miejsca, które widziałam na okładce nie są brokatem. To bielactwo, choroba sprawiająca, że skóra pokrywa się białymi plamami. Na takie właśnie schorzenie cierpi Michaela — życie jej nie oszczędza. Kolejny powód wzbudzający kompleksy i odczucie poniżenia. Bardzo poruszyła mnie ta historia, bo trudno czytać o tym, że kogoś spotyka aż tyle nieszczęść. Na szczęście drugoplanową rolę gra kobieta-anioł, czyli adopcyjna mama Michaeli. Wspaniała osoba, która ma w sobie wiele mądrości życiowej. Pomogła córce w napisaniu tej książki i ciągle czuć jej uspokajający cień.

W „Wytańczyć marzenia” na pewno nie ma przerostu formy nad treścią. Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem. Często ta prostota jest wręcz rozbrajająca, gdy trafia się na fragment opowiadający o brutalnej śmierci nauczycielki. Dlatego czuć w tym siłę prawdy. Zero ubarwień, niepotrzebnych ozdobników. Smutna i sucha rzeczywistość. To nie jest gruba pozycja, pochłonęłam ją w ciągu dnia, tak byłam ciekawa dalszych przygód Michaeli, zwanej wcześniej Mabinty. Rozdziały są krótkie, więc kończy się na tym, że obiecujemy sobie „tylko jeden”, a w efekcie czytamy całą książkę. DePrince to młoda dziewczyna, ledwo dwudziestoletnia. Jednak przekazuje tyle optymizmu, radości i konsekwencji, że można się od niej wiele nauczyć.

„Wytańczyć marzenia” nie jest klasyczną autobiografią. Będę wracała do tej pozycji wielokrotnie. Zawsze, gdy znajdę się w trudnej sytuacji, na zakręcie. Wówczas przypomnę sobie pokrzepiające słowa Michaeli DePrince i jeszcze raz zachwycę się drogą, którą przeszła. Ta dziewczyna jest absolutnie skazana na sukces!

Nie tylko biali tak na nas patrzyli, czarni też. Nie tylko biali pokazywali jakimi są rasistami. Czarni też często to robili. Czarne kobiety podchodziły czasem do mamy i mówiły jej, że nie wychowuje nas odpowiednio, ponieważ nie miałyśmy doczepianych pasemek i prostowanych włosów. Czasem krytykowały naszych rodziców, bo miałyśmy szarą skórę od pływania w chlorowanej wodzie.


AUTOR • MICHAELA I ELAINE DEPRINCE
TYTUŁ • „WYTAŃCZYĆ MARZENIA”
LICZBA STRON • 272
WYDAWNICTWO • KOBIECE
ISBN • 978-83-65170-45-3

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU KOBIECE ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO.



12 komentarzy:

  1. Kolejna zachecająca recenzja, mam te ksiązke w planach. Okładka jednak nie przypadła mi do gustu, to zdjecie do mnie nie przemawia. A bohaterke podziwiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również ją podziwiam. Przeszła przez tyle nieszczęść i potrafiła zawalczyć o swoje marzenia. :)

      Usuń
  2. Nie czytam biografii, ale z racji, że to nietypowa autobiografia to być może sięgnę. ;)
    Buziaki. :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest nietypowa, bo czyta się ją niczym powieść. :)

      Usuń
  3. Niedługo zabieram się za jej czytanie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Myślę, że łatwo ją znajdziesz w większych księgarniach. :)

      Usuń
  5. Ja też jako dziewczę niewinne hasałam po pokoju udając baletnicę, więc powinna mi się ta książka spodobać. Dobrze wiedzieć, że są takie złote kobiety, które pozbawione są uczucia rasizmu, a wypełnia ich miłość i tolerancja :) Chętnie przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, obie minęłyśmy się z powołaniem. Teraz mogłybyśmy założyć własne studio tańca. :D

      Usuń
  6. Boli mnie od samego patrzenia na to, co ta kobieta robi z nogami! Szaleństwo :)
    Za (auto)biografiami nie przepadam, więc pewnie nie sięgnę, ale recenzja na plus!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, sama chciałabym mieć takie umiejętności! :D

      Usuń