CATHERINE LOWELL • „OSTATNIA Z RODU BRONTË”


Historia naszych przodków bywa interesująca. Odkrywanie korzeni, poznawanie zapomnianych faktów. Czasem ciąży dziedzictwo, odpowiedzialność za cudzą przyszłość. Czy można odkryć wszystkie tajemnice?

Samantha Whipple zawsze była związana z ojcem. Jego śmierć przyniosła jej sporo bólu. Tym bardziej, że nigdy nie dogadywała się z mieszkają w Paryżu matką. Plotka głosi, że dziewczyna została spadkobierczynią obrazów, listów, rękopisów należących do słynnego rodu Brontë. Samantha nie wierzy w istnienie przedmiotów. Rozpoczyna studia i powoli orientuje się, że jednak spuścizna pozostawiona przez tatę może być prawdą. Pod okiem profesora młoda Whipple zaczyna poszukiwania…

Charlotte Brontë jest absolutnie należy do kanonu moich ukochanych pisarek. Od lat z zainteresowaniem śledzę kolejne teorie dotyczące jej i całej utalentowanej rodziny. Z tego powodu nie mogłam oprzeć się debiutanckiej powieści autorstwa Catherine Lowell. Przyznaję, trochę czekałam z rozpoczęciem lektury. Bałam się rozczarowania, bo wiązałam duże nadzieje z tą książką. Już wiem, że rozrzut ocen może być ogromny. Jednych nawiedzi absolutny zachwyt, drudzy strasznie wynudzą. Ja tkwię w tej pierwszej grupie, cudownie było znowu znaleźć się w świecie Charlotte, Emily i Anne. Koniecznie muszę odkurzyć sobie wszystko, co sygnowano nazwiskiem Brontë. Lowell znakomicie oddała atmosferę wrzosowisk, sekretów i pewnej dekadencji. Początki zazwyczaj są trudne, ale każda kolejna strona upewniała mnie — dokonałam słusznego wyboru, czas poświęcony na ten debiut nie był zmarnowany. Całość świetnie wpisała się w tę senną pogodę.


Czy umiem przypisać tę książkę do konkretnego gatunku? Nie. Zawiera elementy kryminalne, historyczne, pojawia się także nutka romansu. Interesująca mieszanka, wszystko w odpowiednich proporcjach. Akcja płynie dosyć wolno, możemy skupić się nad każdym zdaniem. Fabuła odpowiednia na wolny wieczór, wymagająca poświęcenia uwagi, wówczas sprawi frajdę. Trafimy również na całkiem nieoczekiwane wydarzenia, sporo moich przypuszczeń się nie sprawdziło. Z uśmiechem powitałam te elementy zaskoczenia, których ostatnio mi brakowało. Opisy przypominają mi te charakterystyczne dla gotyckich powieści. Główna bohaterka w kampusie zajmuje najstarszy pokój, będący w rzeczywistości wieżą. Lowell zadbała o wprowadzenie w odpowiedni klimat.

Na wszystkich ścianach wisiały obrazy przedstawiające angielskich królów i włodarzy Starego Kolegium. Portrety wypełniały całą przestrzeń trochę jak nierówno ustawione, niejednorodne nagrobki. Całość przywodziła na myśli rozgrywkę tetrisa, którą Michał Anioł rozgrzebał w dzieciństwie i pozostawił na ścianie, bo stracił do niej cierpliwość. Wybrałam miejsce, z którego miałam widok na północną ścianę. Spoglądał na mnie Ryszard III dzierżący w dłoni udko kurczaka.

Język czaruje czarnym humorem. To taki styl pisania, który wyjątkowo lubię. Momentami teatralny, przesadzony, ale nadrabiający sarkazmem. Do gustu przypadł mi sam pomysł na fabułę. Wszyscy znamy te książki opowiadające o poszukiwaniu swoich korzeni, jednak autorka podała ideę w sposób zajmujący i indywidualny. Gdzieś w tle odczuwa się nutę amerykańskiej literatury, paradoksalnie uznaję to za zaletę. Ciężko byłoby ugryźć całkowitą kopię wiktoriańskich twórców, wówczas całość wypadłaby sztucznie, nienaturalnie. Z przyjemnością wyłapywałam nawiązania do sióstr Brontë, równocześnie mogąc skupić się na Samancie.

Panna Whiple to złożona postać. Ironiczna, zagubiona, inteligentna. Posiada wady, co czyni ją po prostu ludzką. Jej komentarze mogą momentami denerwować, następnie przypominamy sobie o problemach, przez które musiała przejść. Wtedy już lepiej ją rozumiemy. Dojrzewa wraz z biegiem historii. Uczy się zdrowej miłości, zrozumienia dla drugiego człowieka, wybaczania błędów. Osią jest dziedzictwo rodziny, bohaterowie krążą wokół, nie są czarno-biali. Wielki plus dla Lowell za wnikliwą próbę przeniesienia cech Anglii bez popadania w stereotypy. To musiała być dość ciężka i złożona praca. Praktycznie poprowadzenie wątku w takiej formie, aby czytelnik nie skupiał się wyłącznie na siostrach Brontë.

„Ostatnia z rodu Brontë” spodoba się nie tylko miłośnikom autorki „Jane Eyre”. Trzeba pamiętać, że Catherine Lowell stworzyła własną powieść, inspirowaną prawdziwymi postaciami, lecz zupełnie odmienną. Osoby przepadające za tajemnicami będą zadowolone z ich stopniowego odkrywania.

Zapadła cisza. Odniosłam wrażenie, że matka najchętniej przerwałaby tę rozmowę, położyła się spać i wstała za dwadzieścia lat. Przypomniałam sobie to konspiracyjne spojrzenie, które ojciec czasem posyłał Rebecce z drugiej strony stołu. Można było odnieść wrażenie, że należą do jakiegoś tajnego, dwuosobowego stowarzyszenia. Czy kiedykolwiek patrzył tak na matkę? Niczego takiego sobie nie przypomniałam.


AUTOR • CATHERINE LOWELL
TYTUŁ • „OSTATNIA Z RODU BRONTË”
LICZBA STRON • 440
WYDAWNICTWO • PRÓSZYŃSKI I S-KA
ISBN • 978-83-8097-025-0

DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU PRÓSZYŃSKI I S-KA ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZYJNEGO.

6 komentarzy:

  1. Koniecznie muszę się rozejrzeć za tą książką. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przepadam za książkami historycznymi i w dodatku połączonymi nutą romansu i kryminału.
    Mimo wszystko za okładkę stawiam duży pluus :)
    Pozdrawiam! :*
    http://magia-ksiazek-recenzje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię twórczość sióstr Bronte, ale przyznam szczerze, że na razie niezbyt mocno ciągnie mnie w stronę tej książki. Na pewno Lowell podjęła się ciężkiego zadania - dobrze, iż poradziła sobie z tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, splatanie fikcji i prawdziwych zdarzeń zawsze jest trudną sztuką. :)

      Usuń